MELODIA cz.4
Wyciągnęła skrzypce w nerwowym pospiechu i przycisnęła mocno do swojej piersi jak ogromy skarb. Serce podeszło mi do gardła. To nie była Marta. Ona tylko ja przypominała. Była dzika i niezrównoważona psychicznie. Teraz widziałem wyraźnie.
- Idziemy – nakazał przywódca.
Z pozorna swoboda ruszyliśmy w oddalone ulice miasta. Trzymano mnie pomiędzy, bym nie mógł uciec a moje serce biło jak szalone.
W miejscu, które było teraz opustoszałe Luciano puścił moje ramię.
- Marto – powiedział z krzywym uśmieszkiem – Pamiętasz? – nachylił się do niej – Rozbił ci skrzypce…
Zerknął na mnie ze złośliwym błyskiem w oku i odszedł.
Plac opustoszał. Zostałem tylko ja. I ona.
Uśmiechnęła się obłąkańczo. Jej ręce uniosły się.
Zaczęła grać.
Nagle usłyszałem w tonach muzyki pisk opon samochodu i potworny huk. Ryk klaksonu ciężarówki, zgrzyt metalu i dźwięk rozbijanego szkła. Zasłoniłem uszy i zamknąłem oczy, lecz to nie dobiegało z zewnątrz. Było w mojej głowie, zachowane w pamięci.
Potem nastąpiła przerażająca cisza…
Czułem, że cały się trzęsę. Otworzyłem oczy.
Stała przede mną. Smyczek wciąż spoczywał na strunach.
Wiec to właśnie było muzyką jej skrzypiec, tego narzędzia służącego wyzwoleniu jej ponurej mocy. Wydobywała z nich dźwięki, których nigdy więcej w swoim życiu nie chciałem już słyszeć.