MELODIA cz.2
Poczułem, że muszę się upić, by jakoś to wszystko odsunąć.
- JESZCZE WINA – poprosiłem.
- I o to chodzi! – nalał mi z ochotą – Na zdrowie Jean! Za Wenecję!
Wypiłem szybciej niż powinienem.
Następnego dnia był potworny upał. W radiu podawali ilość stopni i ostrzeżenia przed nadmiernym opalaniem, ze względu na dziurę ozonową na Włochami. Obudziłem się w obcym domu, domu Franceski i Lorenzo, jej męża, otoczony półmrokiem i odrobina chłodu z wentylatora. Wiadomości docierały do mnie poprzez granicę między jawą, kacem i snem. Trochę przypominało to głos z dna studni, gdyż mój mózg jeszcze nie pojął dobrze, co naprawdę się wokół dzieje. Gospodyni była w domu, zajęta w kuchni, sądząc po dźwiękach, które do mnie docierały. Odrzuciłem koc i wstałem ociężale z kanapy, na której nie wiedzieć jak się znalazłem. Nieźle dałem do wiwatu zeszłej nocy, nie powiem. Pobiłem swój poprzedni rekord, sprzed wypadku. Pomimo tego, że na samą myśl o znalezieniu się w centrum tych odgłosów z kuchni łeb chciał mi pęknąć, zdecydowałem, że dam radę i ruszyłem w tę stronę.
Radio wciąż nadawało wiadomości, stojąc na kuchennym stole.
- Jean – powiedziała Francesca, widząc mnie – Posłuchaj! Znów kogoś zabiła! Wiedźma!
Istotnie, w radiu podawali informację o samobójczej śmierci pary turystów z Niemiec, w pobliżu hotelu Cavaletto, w którym wynajmowali pokój. Żądna sensacji prasa, oczywiście nie dała wiary tej wersji, otwarcie wyrażając wątpliwość, czy przyjeżdżając tu przeddzień swej dwudziestej piątej rocznicy ślubu, para miała rzeczywiście zamiar targnąć się na swoje życie i to w ten szczególny sposób, w jaki tego dokonali. Nie byli członkami żadnej sekty, nie znaleziono w czasie śledztwa żadnych śladów po narkotykach. Ich związek, na podstawie opinii rodziny należał do harmonijnych. Zapłakanych, objętych wpół i pociętych nożami znaleziono przed świtem na ulicy. Kobieta żyła wtedy jeszcze, lecz zaraz po zjawieniu się pomocy medycznej zmarła na noszach.
Wyobraziłem sobie ich ostatnie wspólne chwile. Te, gdy spacerowali po tajemniczych uliczkach miasta, celebrując swój silny związek i te gdy spotykają fascynującą kobietę, grającą na skrzypcach w letnią noc na pustej ulicy, co dodawało magii tamtej chwili. Właśnie wtedy, gdy ja piłem wraz mymi nowymi znajomymi, ich świat zaczął zniekształcać się w koszmar, gdzie była tylko krew, śmierć i przelane łzy rozpaczy miłości nad tragedią. Pomiędzy nutami dziwnego transu ich świadomość wciąż działała, bo na tym zapewne polegało okrucieństwo tej sytuacji, bezradna wobec upiornej Królowej Marionetek na Balu Krwawych Ofiar. Melodia nakazała dłoniom „ zabij!”, ramionom unieść się na wysokość przerażonych oczu. Sile w mięśniach – zadawać ciosy by ranić. By krew lała się strumieniem jak łzy w oczach umierających. Jak straszna była ich niemoc, jak wielka rozpacz? Mogłem jedynie domyślać się tej głębi. Nic nie można było zrobić, żeby powstrzymać nadchodzącą śmierć. A świadomość, że zabiło się ukochaną osobę? Jak wielki to musiał być ból! Do ostatniej chwili…