MELODIA cz.2
Z pomocą gestów spróbowałem im wyjaśnić moje kłopotliwe położenie.
- Nie umie mówić – zrozumiała szybko moja pierwsza rozmówczyni, podając tę informacje pozostałym.
- Ale nas rozumiesz, prawda? – zagadnęły ponownie.
Skinąłem głową potakująco.
- Masz język? – zapytała jedna z nich, na co pozostałe szybko ja szturchnęły za to pytanie.
Ponownie potwierdziłem.
- To pewnie używasz go do innych celów, co skarbie? – zagadnęła mnie pierwsza kobieta ze śmiechem.
Gest, który im pokazałem by ją upewnić w tym przekonaniu był wyjątkowo pikantny. Sam nie wiem jak przyszedł mi do głowy. Zapewne udzielał mi się ich nastrój.
- Madonna! – wrzasnęła na to moja rozmówczyni – Zrozumiałyście ten gest?! Skąd jesteś przystojniaku?
Wyciągnąłem mój podręczny notes, z którym się nigdy nie rozstawałem i napisałem na kartce.
- Francuz! – pokiwały kobiety głową ze zrozumieniem- No tak, oni tam nie ruszają językiem na próżno!
Korzystając z ich życzliwości upewniłem się, ze zmierzam właściwą droga do domu, prosząc je o informacje. Wśród żartów i dwuznacznych aluzji odpowiedziały mi w sposób, który o mały włos nie wywołał rumieńca na mojej twarzy, ale bawiłem się świetnie. Żałowałem, że nie mogę się teraz naprawdę śmiać, jak niegdyś. Po raz pierwszy poczułem się tu naprawdę dobrze, otoczony adorującymi mnie, lekko zakręconymi winem kobietami. Może to był szczególny dzień. Może Włosi czy nawet sami Wenecjanie zwykle nie są na co dzień tak otwarci. Tego nie wiedziałem. Znalazłem się przy nich nim zdążyłem zaprotestować, częstowany łagodnym winem. Wkrótce potem, a była to dla mnie chwila małej grozy, zjawili się mężowie owych kobiet. Na szczęście im także udzielił się nastrój i obyło się bez incydentów. Panowie przyjęli mnie do grona jak swego, przynieśli nawet swoje instrumenty by zagrać dla towarzystwa. Wkrótce naprawdę zrobiło się wesoło. Wtedy pokazałem im co potrafię, korzystając z działania wina. Zobaczyli nagle wokół siebie górską dolinę. Potem tuz obok wieżę w Pizie. Az wreszcie pokazałem im wyłaniającego się z pobliskiej uliczki samego papieża. Byli zachwyceni. Być może wino pozwoliło im na przejście nad moim talentem do porządku dziennego, lub zadziałała ich spontaniczna życzliwość. W każdym razie tu wreszcie poczułem, że ktoś naprawdę docenia mój talent. Przeszła mi przez głowę myśl, że powinienem wracać, lub tez w jakiś sposób powiadomić moja ciotkę, która zapewne chodziła teraz po pokojach z niepokojem, czekając na znak z mojej strony. Byłem pewny, że bardziej przejmowała się w tej chwili tym, że jej nadzieja ginie bezpowrotnie niż moją osobą. Mimo to poczułem się głupio.