Marzenka
ale nic nie dostrzegła. Miała się kłaść, jednak usłyszała za sobą szmer. Ktoś stojący za z tyłu zarzucił jej worek na głowę. Wokół głowy na wysokości ust zacisnęli jej pętlę, związali nadgarstki. Starała się krzyczeć, wzywać pomoc, ale sznur wciskający worek w jej usta zadziałał jak knebel. - Zabrać ją! – usłyszała głos ojca. Zaczęła szlochać. Jakieś ręce schwyciły ją i wyniosły z domu. Z całych sił starała się wyswobodzić, jednak porywacze byli zbyt silni. Przed domem usłyszała płacz matki. Kobieta widząc jak dwóch typów wynosi jej córkę rzuciła się na pomoc. Schwyciła jednego za ramię i starał wyszarpnąć jego ramię. Porywacz puścił nogę dziewczynki i odepchnął kobietę. Marzenka zaczęła machać wolną nogą, jednak oprawca zdążył ją złapać zanim zdążył go trafić. Lekki wiatr unosił koszulę dziewczynki odsłaniając jej piękne, młode ciało. Z domu wyszedł ojciec, najpierw podszedł do żony, podniósł ją z ziemi i wymierzył mocny cios w twarz. Kobieta upadła na ziemi, szlochała, cios rozerwał jej wargę i łzy spływając mieszały się z krwią i skapywały na ziemię. Oprawcy wrzucili na wóz związaną dziewczynkę. Do jednego z nich, wysokiego i szczupłego, podszedł ojciec Marzenki. - Dalej się nią już zajmiecie. Nie obchodzi mnie co z nią będzie, nie chcę jej tu więcej widzieć – mówił półszeptem, jakby bał się, że ktoś go usłyszy. - Jasna sprawa, już moja w tym głowa – mężczyzna podał sakiewkę ojcu Marzenki – oto obiecana zapłata. Dryblas wsiadł na wóz i złapał dziewczynkę za wierzgające nogi. * * * Kiedy wóz znalazł się w bezpiecznej odległości od domu Marzenki woźnica zatrzymał konie. Wokoło słychać było jedynie odgłosy szumiącego lasu. Silne ręce złapały dziewczynkę i ściągnęły ją z wozu. Napastnik cisnął jej delikatnym ciałem o ziemię. Starała się podnieść, ale nie była w stanie, nadal miała na głowie worek i związane ręce. Słyszała wokół siebie śmiechy, starała się krzyczeć, ale nie przynosiło to efektu, jej głos tłumił knebel. Z oczu spływała rzeka łez. Jeden z oprawców pochylił się nad nią i zerwał ubranie odsłaniając nagie młode ciało. Płacz dziewczynki zamienił się w lament, ale głos nadal nie opuszczał gardła. Zamknęła oczy, mimo, że worek przesłaniała jej widok i zaczęła się modlić, z całych sił zaciskając mięśnie. Kiedy kończyła pierwszą litanię napastnik wlazł na nią i rozłożył jej nogi. Nie była w stanie powstrzymać go, był zbyt silny. Poczuła ból, jakby ją rozerwał, starała się bronić wymachując nogami. Dobiegł ją głośny śmiech drugiego oprawcy. Widok kolegi gwałcącego dziewczynkę wprawił go we wspaniały humor. - Pomogę ci! – rzucił przez śmiech. Po tych słowach Marzenka poczuła silne uderzenie w głowę, po którym straciła przytomność. * * * Niepewnie otworzyła oczy. Leżała na zimnej podłodze w ciemnym pomieszczeniu. Spokojnie podniosła się i rozejrzała wokoło. Znajdowała się w niewielkiej celi, wyglądającą bardzo staro. Otoczona murami z kamienia, bardzo solidnymi. Na jednej ze ścian znajdowało się malutkie zakratowane okienko, dokładnie naprzeciwko masywnych, drewnianych drzwi. Wolnym krokiem podeszła do okienka. Dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swej nagości. Całe ciało pokrywały jej sińce i zaschnięta krew, włosy miała nią pozlepiane. Za oknem widok rozpościerał się na las, rzekę i mostek, pod którym spoczywało ciało jej babci. Oczy napłynęły jej łzami na myśl o staruszce. Trochę dalej widziała swoją wieś. Pod okienkiem znajdował się wysoki, gruby mur otaczający posesję. Patrząc na okolicę zdawała sobie sprawę z tego gdzie się znalazła. To miejsce, o którym opowiadała jej babcia, a ona się bała. Dom dla wariatów, szpital psychiatryczny. Tylko dlaczego ona tu jest? Przecież całe życie była normalna. Usłyszała za sobą trzask. Odskoczyła na bok, była pewna, że ktoś otwiera drzwi. Starała ukryć się w kącie celi, całymi siłami wpychała się ścianę, czuła jak wystające zimne kamienie wbijają jej się w plecy. Rękami starała