Martwe maciejki

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Kowboj wyszedł łukiem za róg. Zobaczył dwóch durni. Przeskoczyli przez płot i spieprzali ulicą. Dwóch pozostałych musiało się schować.

Wiechu patrzył na plastikowy kontener na śmieci.

– Gangsterzy – powiedział i wypalił w kontener.

– Aaa! Aaa! Aaa! – Ktoś ze środka zaczął przeraźliwie wrzeszczeć.

Kowboj podszedł sprawdzić za śmietnik.

– Znoś po męsku – powiedział do tego w środku, ale patrzył na cymbała za kontenerem.

Umięśniony chłop, skulony jak dziecko, chował głowę między kolanami i płakał. Strach odebrał mu władzę nad ciałem.

– Aaa! Aaa! Aaa! – darł się ten z kibla. Dostał w podbrzusze i w jaja.

Kowboj wypalił w kontener, blisko skulonego mężczyzny, którym zaczęło telepać po wystrzale.

Ten ze śmietnika już nie krzyczał.

– Zeszczało ci się. – Wiechu się uśmiechnął. – Idź stąd i zajmij się czymś innym. Ogrodnictwem albo ochroną zwierząt.

Ogłuszony typ nie słyszał.

Kowboj ruszył na ulicę. Za samochodami nikogo już nie było, ci pouciekali pierwsi, zostawili kluczyki w stacyjkach. Każda fura warta ponad sto tysięcy.

Potem każe odebrać cały majątek Arafata.

Wrócił na posesję. Wciąż słyszał łkanie gówniarza za śmietnikiem.

– Spieprzaj, bo się rozmyślę.

Łkanie ucichło. Gangster gamoń wyszedł zza kontenera pokracznie zgięty, zasmarkany, zasikany i nie tylko, marzył o bliskich, że się w nich wtula, że są wszystkim. Świadomość, że mógł więcej ich nie zobaczyć, wywołała nieznaną dotąd tęsknotę.

– Ty się zesrałeś? – zdziwił się Wiechu.

Chciał mu posiać z daleka śrutem po łydkach, żeby ugruntować niechęć do gangsterki, ale już nie trzeba było.

Wiechu usiadł z powrotem na krześle i uzupełnił wystrzelone naboje.

Dwa trupy wystarczyły na kilka lat jako ostrzeżenie. Może już na zawsze, biorąc pod uwagę wiek kowboja.

Palił spokojnie w ciemności i czekał na policję. Dym snuł się spod kapelusza do gwiazd. Tutaj, na uboczu miasta, przy lesie, widać ich było całkiem sporo.

Nie czuł, że maciejki przestały pachnąć.

Adrenalina pulsowała nieśpiesznie w żyłach. Kiedy przyjadą psy, będzie tak samo spokojny jak teraz.

Nie panował tylko nad tą smołą, która właśnie chlustała z otchłani w nim jak z kipiącego gara i wywoływała dziwną cierpkość w ustach. Znał to, pojawiało się zawsze, kiedy zabił.

Tym razem było tego więcej.

Splunął i zacisnął usta. Nastawiał się na spotkanie z policją. Nie będzie tak łatwo, jak przed chwilą, ale nigdy nie okaże słabości, nigdy się nie podda jakimś frajerom, którzy są mocni tylko w grupie i wpieprzają się w nie swoje sprawy.

Wolność i życie mniej warte od honoru. Wrosło to w niego – przez kręgosłup, serce, mózg i na wylot.

– Whisky. – Powinna spłukać posmak.

Wszedł do klubu i za bar, nalał sobie najlepszego trunku.

Zmurszlak leżał po drugiej stronie salonu, na jednej z kanap, obserwował go.

– Jak u ciebie?

Kowboj wrócił na werandę i się rozsiadł. Palił, popijał i czekał, ale nikt nie przyjechał.

– Hm – mruknął.

W domach dokoła mieszkali zwykli ludzie. Życie ich nie oszczędzało. Znali go i szanowali za uprzejmość i działania na rzecz ulicy. Dbał o bezdomne zwierzęta, których tu pełno. Załatwił odśnieżanie, naprawił chodniki i posadził wzdłuż nich kwiaty.

To nie była bogata dzielnica, a otoczenie burdelu było wizytówką.

Był pewien, że ktoś zadzwoni po psy. Wystarczyła przecież jedna osoba.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04