Martwe maciejki

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Jednak wciąż było cicho.

– Hm.

Poszedł do garażu, wyciągnął plandekę i przykrył Arafata, który udawał teraz zabezpieczoną kupę piachu.

Chwilę później podjechała taksówka. Taryfiarz, widząc pogaszone światła i neon, zostawił klienta w samochodzie i sam wysiadł sprawdzić, czy było otwarte. Zanim nacisnął dzwonek przy furtce, Wiechu odezwał się z ciemności.

– Dziś zamknięte.

Taksówkarz dojrzał tylko punkcik żaru papierosa. Uniósł ramię i wsiadł do auta. Niejeden zacząłby zadawać pytania, czemu było zamknięte. Taryfiarze bywają wścibscy.

Wiechu wyciągnął telefon i wybrał numer.

– Przyjedźcie posprzątać. Dwóch. Zasłońcie śmietnik samochodami – powiedział.

– A psiarnia?

– Może przejdzie bokiem.

Rozłączył się. Nie mógł uwierzyć, że nikt nie zadzwonił po policję. Żadna stara kobieta? Te najbardziej podziwiały jego ogród. Może dlatego?

Wyszedł na środek ulicy. Ludzie w ciemnych domach słyszeli jego kroki. Ci, którzy już odeszli od okien, wrócili do nich.

Zdjął kapelusz, przyłożył do piersi i rozejrzał się, obracając głowę najpierw w jedną stronę drogi, a potem w drugą.

Wrócił na werandę i otworzył drzwi do klubu.

– Zmurszlak – zawołał i gwizdnął krótko.

Stary kocur wyszedł po chwili z ciemnego wnętrza i minął kowboja.

– Co z tobą?

Zwierzak zaczął burczeć ostrzegawczo.

– Wystraszyłeś się?

Schylił się, żeby go pogłaskać, ale kocur fuknął głośno i uciekł.

– Co tobie?

Przyjechali ludzie kowboja. Stanęli tak, żeby możliwie jak najwięcej zasłonić. Przeparkowali zdobyczne fury. Nieszczęśnika z kibla i Arafata wsadzili do worków. Schowali ciała w garażu. Zapakują je do auta, kiedy ludzie pójdą spać. Szybko, sprawnie i po cichu.

Wiechu został sam. Myślał o Zmurszlaku.

Wstał i cmoknął na psa sąsiadów.

– Murzyn – zawołał.

Pies, zamiast wyjść jak zawsze, chował się w głębi budy i trząsł ze strachu.

Kowboj nabrał w płuca powietrza i zauważył, że nie było w nim zapachu maciejek.

– Ki diabeł?

Wyszedł na ulicę. Stukanie obcasów i pobrzękiwania ostróg przeszkadzały mu teraz.

Psy innych sąsiadów, widząc, że się zbliżał, uciekały do budy. Kocia banda zniknęła, pewnie pochowały się po pierwszym wystrzale.

Wszystko co żyło, chowało się przed nim, każdy zwierzak, którego codziennie dokarmiał.

Pogłębiły się bruzdy na pochmurnym czole. Cierpki posmak wciąż dokuczał.

Wiechu wrócił na werandę i zapalił światło nad drzwiami. Spojrzał w dół na ogród. W donicach wkoło werandy jeszcze chwilę temu pełnych kwiecia, leżały jakieś nędzne ciemne resztki. Ogród w promieniu kilku metrów od budynku był czarny i martwy.

Tam, dokąd sięgnęła chlustająca z Wiecha ciemność.

Pojawiło się poczucie straty, jakiego nie czuł w całym swoim życiu. Cierpkość w ustach zmieniła się w gorycz, a gardło, podniebienie i język sczerniały.

Zgasił światło i usiadł. Zdjął kapelusz i oparł łokcie o kolana, jak zmęczony robotnik na budowie kolei w Teksasie.

Bruzdą po policzku spłynęła łza, kapnęła z brody na podłogę werandy.

Po chwili pod burdel podjechały trzy nieoznakowane policyjne samochody, a od strony lasu usłyszał wołanie:

– Wstań z rękami w górze!

Kowboj ocknął się i otworzył oczy. Gałki, podobnie jak jama ustna, były zupełnie czarne.

Chwycił strzelbę i wystrzelił w stronę lasu. Nie krył się, schodził po schodach i strzelał w kierunku policjantów schowanych za samochodami. Nie czuł kul, które wbijały się w jego ciało jak w smołę.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04