Martwe maciejki

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– Przyfarciło ci się dzisiaj.

Otworzył drzwi i wpuścił go do klubu.

– O, Zmszały! – Barmanka Patrycja zawsze przekręcała jego imię.

– Wiesiu, na pewno ci nie pomagać? – zapytał znowu bramkarz.

– Nie.

Dziewczyny były gotowe, wychodziły gęsiego, miały już dziś wolne. Na końcu wyszli Patrycja i bramkarz.

– Nie zamykajcie furtki – powiedział właściciel.

To, co miało się wydarzyć, chciał załatwić sam. To jego ktoś nie szanował „na mieście”, szczał na ugruntowaną pozycję. Dla niego to gówniarzeria. Jeszcze srali w pieluchy, kiedy on ostrzeliwał się z policją i trząsł miastem. Szczeniactwo dorosło, zarobili parę groszy na narkotykach i zachciało się rządzić. To normalne, gdy ktoś zdobywał pozycję, szczególnie jeśli był kretynem.

Zdarzało się i będzie zdarzać.

I za każdym razem, z pełną surowością, trzeba pokazać, że nie wolno zadzierać ze starą gwardią i łamać zasad.

– Frajery – mruknął.

Kiedyś wydzwoniłby na pomoc kilku chłopaków, bo z tym Sratata, Rafafa, Tratata czy jak tam nazywają tego gnojka, przyjedzie cała banda.

Zsunął kapelusz na czoło.

Tym razem pokaże sam, ile warte było ich męstwo. Zaprosił na rozmowę kogucika, który miał czelność zaproponować mu odkupienie Saloonu. Propozycja oznaczała próbę przejęcia ważnego interesu w półświatku, usunięcie pozycji Wiecha.

Wiadomo też, co oznaczało zaproszenie kowboja na rozmowę.

Chciał zapalić drugiego papierosa, ale usłyszał silniki samochodów. Zbliżali się szybko.

– Śpieszą się, frajery.

Trzy auta podjechały pod klub, niczym policja na obławę. Chciał im ułatwić sprawę, dlatego furtka była otwarta na oścież.

Obserwował las, czy nikt się nie zbliżał od tej strony. Pochylił się i wziął opartego o balustradę Mavericka załadowanego śrutem. Myślał, czy załadować breneką, ale od frontu nie było dużo miejsca. Z lewej, od furtki do wejścia, biegł kamienny mur, dość wąsko między nim a chałupą. Lepiej siać śrutem.

Trzaskały samochodowe drzwi.

Na werandę prowadziło kilkanaście stopni. Widać było stąd dobrze, co działo się na ulicy.

Dziesięciu, jeśli wysiedli wszyscy.

Kowboj stał na szczycie schodów.

– Wiesiu, jestem – powiedział wesoło przybysz wchodząc na posesję.

Ubrany na jasno, na szyi chusta arafatka, jego znak rozpoznawczy. Wyglądał jak podróżnik.

Czterech jego kamratów uzbrojonych w bejsbole i pręty weszło za nim, poszli za róg domu, którego nie można było obejść dokoła.

Wiechu ruszył w dół. Ostrogi pobrzękiwały na każdym stopniu. Oczy prawie niewidoczne spod kapelusza.

– Czas nauczyć się szacunku, Sratata.

Młody chciał odpysknąć, ale zobaczył strzelbę, którą kowboj chował przy nodze i właśnie unosił.

Pękła jak bańka mydlana pewność siebie oparta na broni z tyłu za paskiem i na towarzyszach. Nie brał pod uwagę, że nie będzie czasu sięgnąć po pistolet. Był pewien, że stary wystraszy się przedstawienia.

– Obsrany Sratata – powiedział Wiechu i wypalił.

Z kilku metrów nie musiał tym mierzyć, wystarczyło skierować lufę.

Garść śrutu utkwiła w ciele Arafata. Upadał z wyrazem zdziwienia na twarzy. Biała koszula błyskawicznie nasiąkała czerwienią.

Wiechu przeładował. Trzymał pompkę na wysokości bioder i obserwował, czy watażka jest w stanie wyciągnąć pistolet.

Młody szef mógł się tylko dziwić, że umierał.

– Tak, Sratata, to koniec.

Zapadła cisza, tylko samozwaniec rzęził, a pobrzękujące kroki kowboja wlewały przerażenie w serca tych, którzy pochowali się po kiblach i za samochodami. Wystrzał i te diabelsko spokojne kroki przypomniały im wszystko, co słyszeli o Kowboju Wiechu, co wyśmiała ich głupia młodość, a herszt właśnie potwierdzał cichnącym charczeniem.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04