Maciek i kurczaczek
– Nie rób im krzywdy, synek! – wołam zza fortepianu.
Brzdąc nie ma jeszcze wyczucia. Ciągnie koty za ogon, podnosi za szyję.
– Nie robi tego specjalnie – mówi Karina.
– Nie mówię, że robi specjalnie, ale nie może ich krzywdzić.
– Wołasz do niego tak, jakby robił to celowo, a on jeszcze nie rozumie.
Żona podchodzi do małego i pokazuje, jak obchodzić się z dwoma kociakami.
Jestem wyczulony na krzywdę zwierząt, bo w jego wieku byłem okrutnikiem. I widzę po nim, że sprawia mu przyjemność, kiedy je straszy albo jak nadepnie któremuś na ogon.
A może tak mi się tylko wydaje?
Jednak po chwili, kiedy tylko zaczynam grać, kotki wychodzą spod fotela, a mały skacze z kanapy na podłogę i ląduje tuż obok nich, a te wpadają w panikę.
– Synek! – wołam. – No co ty robisz?! Mówiłem ci, żebyś ich nie straszył!
– On tylko chce się bawić, nie wie, że one się boją – mówi Karina.
– Synek, kotki boją się, kiedy przy nich skaczesz, krzyczysz im do uszu albo machasz rączkami przed mordkami – mówię.
– Przestań – mówi do mnie Karina.
– Co przestać?
– Tak się odzywać.
Mam wrażenie, że mam dwójkę dzieci, jedno mniej rozumne od drugiego.
– Nie widzisz, że one się boją tych jego zabaw? – pytam.
– Krzyczysz na niego, warczysz…
Karina zaczyna po mnie jechać. Wychodzę z salonu, nie słucham, bo krew mnie zalewa. Odechciało mi się grać.
Sam nie wiem. Ze mną jest coś nie tak czy to jej brakuje współczucia? Przecież nie krzyczałem. Może nie słyszę sam siebie? Nie potrafię mu zwrócić uwagi? Jak zareagować na gwałtowne zachowanie małego? Szeptem? Może głośniej grać? A może chodzi o coś zupełnie innego, ale przecież kobieta nie powie wprost.
Gdy się odzywam, zaczyna mnie strofować, jakbym nie miał prawa wychowywać syna. Mam z nią walczyć o to prawo? Przecież to chore.
Jestem w kuchni. Karina jest zła, że ją zignorowałem. Zaraz to okaże, słyszę, że nadchodzi.
– Dziękuję ci bardzo za brak…
Przerywam jej:
– Nie akceptuję twojego podważania mojej roli i proszę, żebyś przestała to robić. I nie uważam, żebym źle się odezwał do małego.
Ona dalej swoje
– ...szacunku. Jak ma być między nami dobrze, kiedy ty…
– O czym ty mówisz?
– Mówię o twoim podejściu…
– Ja mówiłem o kotach! Nie może ich męczyć!
Nie ma tematu kotów i okrucieństwa Szymka. Ani tego, że ona podważa moją rolę ojca, ważne jest tylko to, że w ogóle się odezwałem. Ręce opadają.
– No pięknie, wydzieraj się. Właśnie o tym mówię. Ty tylko…
Teraz zacznie wymyślać, jaki jestem do niczego. Nie będę tego słuchał, znowu jej przerywam.
– Jak ma być między nami dobrze, jeśli ciągle wygadujesz bzdury na mój temat. Powiedz w końcu, proszę, o co tak naprawdę chodzi?
– To nie są bzdury!
– Nie jest bzdurą twoje gadanie, że jestem alkoholikiem ilekroć otworzę piwo? Albo że bardziej kocham grę na fortepianie niż was? Prawdą jest, że mam prawo własnemu dziecku zwrócić uwagę, a ty powinnaś mnie wspierać, a nie podważać przy nim moje zdanie.
Biorę piwo i wychodzę do ogrodu, bo rośnie we mnie poziom bezsilności i frustracji wywołującej marzenie o porzuceniu ich w cholerę. I zabiorę z sobą koty, bo oboje je zamęczą.
Może jestem przewrażliwiony na punkcie tych kociaków? Mam czterdzieści lat, a wciąż prześladuje mnie kot Maciek, którego męczyłem okropnie, kiedy byłem w Szymka wieku. I mały, żółty kurczaczek, którego zabiłem szpadlem podczas pobytu u dziadków na wsi. Goniłem go w jednym celu.