Kwiaciara
Kwiaciara odwrócił się na pięcie, wściekły, i schodząc po schodach, niemal wykrzyknął:
- Wolność, miłość i pedalstwo!
I poszedł w kierunku Placu Miarki, nie spiesząc się, i ani razu się nie obejrzał.
„Nigdy w życiu nikogo nie zabiłem – mówił do siebie, bezgłośnie – nie okradłem, nie uderzyłem, mam nadzieję, że nikogo nie obraziłem. Czego chcą ode mnie?”
Te myśli nie były odkrywcze więc mógł je sobie odpuścić. Ale – był rozżalony. Na Julka. Że go zostawił, że wybrał… Wskoczył do brzucha wieloryba. A najbardziej okropne było to, że Julek i jego uważał za nieczystego, wykluczonego z grona kandydatów do zbawienia. Komizm i groteska, śmiech i zgrzytanie zębów.
Idąc ulicą, dopiero teraz zauważył zbliżających się dwóch policjantów, i Kwiaciara zaczął się zastanawiać, czy może w czymś podpadł...? W przeszłości zbyt często go odwiedzali. Ponoć, wciąż szukali nieletnich chłopców, a choć nigdy ich u niego nie znaleźli, to i tak przez długie lata wciąż go nachodzili, i nękali.
Skręcił w Kochanowskiego i poszedł w kierunku dworca PKP. Coś go tam pchnęło. Wreszcie musiał przyznać, że idzie do kolegi. Obok dworca miał malutką knajpkę. Też był gejem, ale… obnosił się z tym na wszystkie sposoby, kolorowo, widocznie, radośnie. Rasowy gej, i przyjaciel. No i… faktycznie, serwował dobrą kuchnię.
Nim tam dotarł, powrócił w myślach do zachowania Julka. Przecież, po każdej wspólnej nocy biegł do spowiedzi i brał komunię. Za każdym razem otrzymywał rozgrzeszenie. Nie mogło być inaczej. Widać, i Julek, i ksiądz, byli wobec siebie bardzo cierpliwi.
Ale o czym rozmawiali? Jakie rady co rusz ksiądz mu dawał, przed czym go przestrzegał i jaką pokutę mu wyznaczał? Nad wyraz to ciekawiło Kwiaciarę, jak i to – co na to Julek? Przecież musiał to sobie jakoś tłumaczyć. Tę powtarzalność sytuacji. Musiał to być grzech, ale pewnie nie ciężki? Kwiaciara nie mógł się temu nadziwić. Teraz jednak był zły, a właściwie – tylko przygnębiony. Stąd pewnie jego kroki do kolegi.
W końcu usiadł przy małym stoliku.
Naprzeciwko wisiało lustro, w kształcie długiego, wąskiego prostokąta, w poprzek ściany. Odbijało się w nim jego sześćdziesiąt lat. Czasami zastanawiał się, zwykle przy goleniu, czy jego twarz to jego twarz? Głowa siwa, gęba okrągła, trochę spuchnięta, oczy małe, usta wywinięte lubieżnie. No, ale dusza prawie nówka, mało używana, chyba nie do końca się skurwiła. Zresztą…
- Witaj mój Kwiatku… - Żorż przyciskał ręce do piersi, twarz mu promieniała – Przyszedłeś do mnie, czy na małe co nieco? – Jego lekko pochylone ciało drżało jak listek. Zaś opięte dżinsy seksownie podkreślały zgrabny tyłeczek i szczupłą sylwetkę. Różowy bezrękawnik bezwstydnie przylegał do ciała, płaskiego jak decha, a opaska na czole pięknie ujmowała miękkie rysy twarzy, tak charakterystyczne, bo rozmazane, nieokreślone jedną płcią.
- … Wiesz, zjem coś…