Kwiaciara
- Masz rację… ale uśmiech zbyt często jest gorzki.
- Wiem Kwiaciu…
Ta rozmowa nie potrwała długo. Kwiaciara wypił piwo, i nie zjadł wątróbki cielęcej. Choć nieraz się nią zachwycał.
Wrócił do domu.
A wracając myślał o Julku. Czy miał poczucie grzechu? Musiał się spowiadać za każdym razem gdy spali razem. A więc… odczuwał brud? I musiał się spowiadać.
To go bolało. Czuł się upokorzony, był rozgoryczony. Dlatego gdy znalazł się w mieszkaniu, i nie zastał Julka, poczuł się opuszczony, niemal zdradzony.
Przyszła mu do głowy irracjonalna myśl, czy aby to jego mieszkanie odpowiada za jego niespełnione, bo też i nigdy nie sprecyzowane cele; za jego szczęście?, i co tam jeszcze mogło się urodzić? Bo w tym mieszkaniu stało się coś tak oczywistego, że niezauważalnego. Latka tu przeleciały. I to przeleciały w złudnym przeświadczeniu, że wreszcie coś pięknego i ważnego zacznie się dziać.
Jego życie okazało się tylko przedsionkiem, zapowiedzią przyjścia tego właściwego, prawdziwego.
… A może zawinił tu Karol? Bo odszedł? Tak po prostu. Przecież rozstali się jakoś zwyczajnie, jakby któryś z nich wyszedł do sklepu.
Nie zauważył też w jego zachowaniu czegoś, co by go przestraszyło. Wprawdzie ostatnio częściej się zamyślał, był trochę smutny, lecz przez to sprawiał wrażenie delikatniejszego, może i bardziej zmysłowego, a na pewno – bardziej kochanego.
Czuł teraz niedosyt.
Poszedł do kuchni i przystanął, patrząc na zlew.
Ten zlew był realny, niewzruszony tym co się wokół niego działo. Przy czym, jego obojętność nie była odpychająca, czy też – inspirująca do czegoś, do jakiegoś działania. Intrygował tym, że był. Wówczas, gdy żyła jego matka, jak i teraz, gdy jest z nim Julek. A wcześniej, gdy był Karol. Zlew na nic nie czekał; trwał, i chyba lubił gdy spływała po nim woda.
Kiedyś, gdy przyszli mu powiedzieć o śmierci matki, też stał w kuchni. Jego spojrzenie zostało zawężone do tego zlewu, i kawałka ściany przy nim; i kropel wody padających, odmierzających czas jak zegar.