KTO DROGĘ SKRACA...
odrobinę dłużej trwającej, błyskawicy mogli lepiej się przyjrzeć otoczeniu. Marek rozglądał się wzrokiem, w którym na pierwszy rzut oka widać było bezradność i strach, Ewa natomiast wyglądała jak wściekły byk na arenie!
Dookoła roztaczał się gęsty, nieznany i przerażająco dziki las. Droga, którą tu dotarli, odchodziła w bok od szosy jakieś półtora kilometra od miejsca, w którym się obecnie znajdowali. Leśny trakt miał wiele odnóg i w taką pogodę i w takiej ciemności łatwo byłoby się zgubić.
- Marek, do diabła! - Ewa złapała Marka za kurtkę i zaczęła go szarpać - Kto tu w końcu jest facetem, ja czy ty?! Wymyśl coś! Ja już nie mam siły - dokończyła z płaczliwą i zrezygnowaną miną.
- No cóż ... Teraz to raczej niewiele możemy zrobić ... - zaczął Marek z wahaniem. - Powinniśmy chyba poczekać do rana, aż się trochę rozwidni. - spojrzał na swój zegarek z fosforyzującą tarczą. Wskazówki pokazywały dwudziestą drugą piętnaście.
- No, więc co robimy? - zapytała znużonym głosem Ewa - Gdzie masz zamiar poczekać do rana? W tej kałuży czy w tamtej? - skrzywiła się ironicznie - A może wolisz pod tamtym ociekającym wodą drzewem?
- Przestań, Ewka. - poprosił Marek - Nie zachowuj się jak dziecko.
- O, nie, mój drogi! Ja nie zachowuję się jak dziecko, bo gdybym tak robiła, to usiadłabym tu, zaczęła płakać i wołałabym swoją mamusię!
- Chyba nie masz zamiaru siedzieć na deszczu? - zapytał Marek.
- A jaka to różnica? - Ewa demonstracyjnie usiadła na zwalonym pniu - Moja kurtka jest już tak mokra, że przepuszcza całą wodę z góry! Więc czy usiądę pod drzewem, czy stanę na drodze - i tak będę mokra!
- Ale musimy znaleźć jakieś miejsce na nocleg, nie? - Marek rozejrzał się dookoła.
W tym momencie kolejna błyskawica rozjaśniła niebo. W jej świetle Marek zobaczył jakąś małą jaskinię. Zawołał do Ewy:
- Ej, a może tam?
Wyglądało na to, że burza dobiegła końca. Przestało grzmieć i błyskać, choć nadal lało jak z cebra. Ale co gorsza zrobiło się jeszcze ciemniej niż przedtem.
Ewa i Marek zdecydowali się wejść do jaskini. Ewa w duchu przeklinała się za podjętą kilka miesięcy temu decyzję rzucenia palenia. „Przynajmniej mielibyśmy zapalniczkę", myślała. Gdy tylko weszli do środka, odrzuciło ich do wyjścia.
- O kur ... de! - zaczął Marek, ale przypomniał sobie słowa matki, że przy kobietach się nie klnie.
- Fu! Cholera jasna! Do diabła! - Ewa nie przejmowała się zasadami savoir-vivre'u - Co tu tak cuchnie?!
- Pewnie jakieś zwierzę zdechło w głębi tej jamy. - Marek jak zwykle szukał logicznego wytłumaczenia.
- Ja stąd idę! - oznajmiła Ewa i wycofywała się do wylotu tunelu, zakrywając ociekającym wodą rękawem usta - Jeśli tu coś zdechło, to zaraz będzie tu pełno różnych padlinożerców!
Marek chwycił ją za rękaw kurtki.
- Nie bój się. W taką pogodę nawet padlinożercy nie wyjdą na dwór. A w tej jamie jest przynajmniej sucho i ciepło.
- Nooo! I do tego coś w pobliżu pięknie pachnie! - Ewa ironizowała po swojemu.
- Ejże! Do rana może wytrzymasz, co? - Marek nie dawał za wygraną.
- Spróbuję. Ale jak tylko usłyszę podejrzane hałasy, to spadam na dwór.
- Dobra. Ja znajdę jakiegoś kija. W razie czego, oczywiście.
Promienie słoneczne wpadały do wnętrza jamy przez dosyć szeroki otwór wygrzebany przez jakieś zwierzęta w ścianie wąwozu