KTO DROGĘ SKRACA...
reflektorów zobaczył jakieś sto metrów przed sobą znak wskazujący nazwę miejscowości. Niestety, było za ciemno, a znak był za daleko, by cokolwiek na nim rozczytać.
- Skoro jest znak, to naprawdę znaczy, że ktoś tu mieszka, nie? - Ewa znów ruszyła przed siebie. Marek podniósł się z klęczek i krzyknął za Ewą:
- Zaczekaj! Idę z tobą! Ale zamknij samochód na klucz!
Ewa odwróciła się i rzuciła kluczyki w stronę Marka.
- Ty masz bliżej. Sam to zrób!
Marek wyszukiwał kluczyków w błocie w świecie reflektorów poloneza. Po chwili trafił palcami na znajomy kształt. Wytarł kluczyki z błota i podszedł do auta. Po kilku sekundach zrobiło się jeszcze ciemniej, ponieważ Marek wyłączył światła, będące do tej pory jedynym jasnym punktem w okolicy; za chwilę Ewa usłyszała charakterystyczny trzask zamykanych drzwiczek.
Marek ostrożnie ruszył po brei, wyczuwając pod nogami kałuże jakimś szóstym zmysłem. Kiedy doszedł do Ewy, ruszyli podtrzymując się nawzajem. Nie znali dobrze drogi (a właściwie, to wcale jej nie znali), więc szli prosto.
W pewnym momencie rozległ się krzyk Ewy i jednocześnie ręka Marka, którą podtrzymywał Ewę za ramię, opadła w dół. Marek stanął zdezorientowany. Zaczął badać teren nogą i po chwili doszedł do wniosku, że droga zakręciła w prawo.
- Mógłbyś mi pomóc, do diabła! - zawołała Ewa, gramoląc się z głębokiego rowu.
Marek nie mógł się powstrzymać i wybuchnął gwałtownym śmiechem. Wyciągnął rękę przed siebie i starał się odnaleźć w ciemności dłoń Ewy.
- I z czego się śmiejesz, głupku?! - Ewa tupnęła nogą, aż dookoła rozprysło się błoto. - Gdybyś szedł pierwszy, to ty wylądowałbyś w tym cholernym rowie! Ciekawe, czy wtedy też byś się śmiał?!
Ruszyli dalej szosą, tylko Marek co chwila wydawał odgłosy świadczące o zatykaniu ust, mającym ochronić przed ponownym wybuchem śmiechu. Po chwili również Ewa się roześmiała, kiedy uświadomiła sobie, jak muszą teraz wyglądać: głodni, zmęczeni, zmoknięci, zagubieni na jakimś bezludziu i oboje utytłani błotem.
W pewnym momencie oboje poczuli, że grunt pod nogami stał się bardziej grząski. "Pewnie skończyła się szosa, a zaczęła zwykła polna droga. Na wsi często tak się zdarza” pomyślała Ewa.
Gdzieś w oddali słychać było przetaczające się grzmoty, ale jak na złość nie było żadnej błyskawicy. Dookoła panowały egipskie ciemności, a deszcz lał się z nieba, jakby go ktoś wylewał wiadrem. Ewa i Marek dłuższy czas maszerowali w ciszy, jednak Ewa nie wytrzymała:
- Marek, do cholery, idziemy już tak ze dwa kilometry! - wykrzykiwała - Przez cały ten czas nie widzieliśmy ani jednego światła! Chyba z radości bym uszami klaskała, gdybym zobaczyła przynajmniej to słynne światełko w tunelu!
Marek wysłuchał cierpliwie jej wybuchu, poprawił swoim zwyczajem okulary i przemówił spokojnym głosem:
- Nie panikuj, Ewuniu. Na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego osobliwego braku świateł.
Jakby w odpowiedzi na słowa Marka niebo na ułamek sekundy rozjaśniła błyskawica. Ale ten krótkotrwały błysk i tak pozwolił studentom na zorientowanie się w sytuacji.
- To niemożliwe! - wyszeptał Marek ze zdumieniem.
- Cholera jasna! - zaklęła Ewa, a po chwili użyła kilku dosadniejszych określeń - Miałeś rację. Teraz już wiem, dlaczego nie spotkaliśmy żadnych świateł, domów lub choćby głupich szop czy drewutni. Też bym nie chciała tutaj mieszkać!
Przy blasku następnej,