KTO DROGĘ SKRACA...
Ewa Mroczek jechała swoim starym polonezem, próbując długimi światłami przebić się przez ścianę deszczu. Nie było to łatwe, gdyż deszcz lał nieustannie, na dworze było ciemno choć oko wykol, a poza tym Ewa znajdowała się w nieznanej sobie okolicy. Ze zdenerwowania trzęsły jej się ręce, co jeszcze nigdy dotychczas jej się nie zdarzało, gdyż z natury była opanowana. Popatrzyła we wsteczne lusterko i stwierdziła, że nikt za nią nie jedzie - nie było widać w ogóle żadnych pojazdów ani za nią, ani przed nią.
Ewa była dwudziestoletnią brunetką o dużych brązowych oczach. Studiowała na pierwszym roku historii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. W tej chwili jechała wraz ze starszym kolegą do jednej z małych miejscowości w pobliżu Biłgoraja. Po śmierci jednego z mieszkańców tej wioski rodzina znalazła na strychu jakieś materiały z okresu II wojny światowej lub może jeszcze wcześniejsze. Zatelefonowano na UMCS z wiadomością o tym znalezisku, które jakoby ma rzucić więcej światła na dzieje Lubelszczyzny w czasie wojny. Dokładniej nie powiedziano, o co chodzi, ale profesorów to zainteresowało. Postanowiono wysłać tam Marka Karczewskiego - jednego z najzdolniejszych studentów historii na UMCS-ie. A chcąc pokazać studentom pierwszego roku, jak się "współpracuje" z ludnością, wylosowano jedną osobę, która miała pojechać z Karczewskim. Los chciał, że padło na Ewę. Wcale jej się to nie uśmiechało, bo miała inne plany w związku z weekendem. Jednak pojechała, za co teraz w myślach sama się wyzywała.
Ewa pochodziła z Lublina i nigdy w życiu nie wyjeżdżała samochodem poza jego granice. Po części dlatego, że rodzice nie chcieli, by jeździła sama, a po części dlatego, że właściwie nie miała powodów do wyjazdu. Jak się później okazało, Marek musiał oddać swoje seicento do naprawy, więc stanęło na tym, że pojechali polonezem Ewy.
Pomimo tego, że wyjechali późno i zaczynało się ściemniać i grzmieć gdzieś w oddali, Ewa jechała pewnie i tylko niekiedy miała dylemat, w którą stronę skręcić. Marek często jeździł jako "delegacja" z UMCS-u na różne spotkania, więc doskonale znał drogę. Po przejechaniu mniej więcej siedemdziesięciu kilometrów Marek kazał Ewie skręcić z krajowej "siedemnastki" w lewo. W tym momencie zrobiło się już całkiem ciemno, a pierwsze krople deszczu głucho zadzwoniły o przednią szybę i dach poloneza Ewy.
- Wydawało mi się - Ewa popatrzyła kątem oka na Marka, nadal obserwując jezdnię - że mówiłeś, że aż do samego Zamościa jedzie się prosto. Więc czemu kazałeś mi skręcić? - zapytała z lekką nutką zdziwienia w głosie.
- Posłuchaj, Ewka - zaczął Marek, swoim zwyczajem poprawiając okulary na nosie. - Jest już około dwudziestej. Gdybyśmy pojechali prosto, zajechalibyśmy tam dopiero na jedenastą w nocy, natomiast ja znam skrót, który pozwoli nam dojechać do tej wsi dobrą godzinę wcześniej. Czy to nie wspaniałe?! - zawołał Marek z uśmiechem, który mógłby wskazywać, że jego właściciel odkrył jakieś niebywałe tajemnice.
Ewa skrzywiła twarz w imitacji radosnej minki. - Skrót, powiadasz? ...
Ewa nerwowo bębniła palcami o kierownicę. Wycieraczki nie nadążały już zbierać wody z szyby, a jedynymi światłami w panującej ciemności były jej własne światła z poloneza.
- Posłuchaj, Ewka - Marek postanowił przerwać panującą w samochodzie ciszę.
- "Posłuchaj, dzieweczko, a ona nie słucha ... " - skrzywiła się ironicznie Ewa, nawet nie odwracając głowy w stronę Marka.
- Przestań, Ewa. - Marek błagalnym głosem przerwał jej deklamację wiersza. - Wcale nie jest t