Koloman: Obrońca
ści. Jeden z dowódców przedarł się, torując sobie krwawo drogę, do Kolomana. Sczepił się z nim plecami, chroniąc w ten sposób króla przed zdradzieckimi ciosami. - Może powinniśmy oddać im Marzę? - Prędzej zginę! – Odkrzyknął Koloman. * * * Walki pomału zaczęły słabnąć. Najeźdźcy zaczęli się wycofywać zostawiając trupy poległych. Także Propolis nakazał wycofywać się najemnikom. Po krótkim czasie na polu walki – dziedzińcu przed najpotężniejszą warownią Euve pozostał już tylko Koloman ze swoim wojskiem. Wokół króla leżały stosy trupów. „Przykry widok. Tylu niewinnie poległych dzielnych żołnierzy. Ale walczę w słusznej sprawie. Jeśli się poddam, zginę i Marza też zostanie stracona.” – Myślał wchodząc po popękanych kamiennych schodach na mury. Stanął na ostatnim i jeszcze raz powiódł powoli spojrzeniem po pięknym niegdyś dziedzińcu. Z drzew owocowych dających chłód w letnie wieczory gdzieniegdzie pozostały jedynie pnie. Na ziemi pożółkłe liście i samotne konary przykrywały ziemię wchłaniającą krew. Teraz żywiła się nią zdeptana trawa i resztki kwiatów wszelakiego rodzaju, które okrywały niedawno ten dziedziniec niczym różnokolorowy dywan, gęsto rozsiane. Ogromny żal ścisnął serce króla. „Tyle niesprawiedliwości na świecie.” – Rzekł sobie w duchu i skierował się do korytarza prowadzącego w głąb zamku. Minął tuzin komnat zanim trafił wreszcie o swojej. Nie zapalił pochodni tylko wszedł i siadł na wyściełanym łożu z baldachimem. Zdjął metalowy szyszak i kolczugę i ułożył się wygodnie. Przez okiennice widział jak powoli słońce ukazuje się na widnokręgu. Tego dnia wydawało się bardzo powoli płynąć na niebie. Sypialnia królewska była najciemniejszą komnatą w zamku. Koloman mógł długo rozmyślać zanim zaczynały oślepiać go promienie ognistej kuli. Zastawiał się dlaczego Propolis, służący mu wiernie od momentu objęcia tronu do dzisiaj, go nagle zdradził. Akurat w momencie największego zagrożenia całego Euve. Z zamyślenia wyrwało go wycie stada hien i szakali, które wychodziło na żer o świcie aby nakarmić swoje młode świeżym mięsem przed kolejnym wyczerpującym i gorącym dniem. Teraz zbliżało się do areny bitwy czując zapach upragnionego pożywienia. - Do południa nie będzie ani śladu nocnej walki. – Dobiegł Kolomana głos kobiety skrywającej się w mroku. Teraz powoli zbliżała się do króla nadal jednak pozostając poza promieniami słońca. Koloman nie mógł ukryć zdziwienia gdy stanęła w promieniach słońca. Pamiętał ją zawsze piękną, chodzącą w długich sukniach z cekinami, przeszywanych złotem, zawsze elegancką. Teraz Marza jawiła mu się w innym obliczu. Jak zawsze na jej twarzy nie widać było ani śladu wyczerpania. Teraz miała na sobie skórzaną opaskę przytrzymującą idealnie przykrywający piękne uda wycięty kawałek aksamitu. Przez otwarte okno wpadło trochę powietrza podnosząc skórzaną koszulkę zasłaniającą okrągłe, kuszące piersi. Koloman nie mógł oderwać od niej wzroku. Spojrzał na przytroczony przy jej pasie pokryty złotem miecz. - Chyba nie będziesz walczyć? – Zapytał z niepokojem w głosie. Marza podeszła powoli do króla i uklękła obok niego na łożu. - Nie zapominaj, że jestem pół krwi amazonką. Chcę walczyć przy Twoim boku. Koloman wiedział nie uda mu się nakłonić jej do zmiany postanowienia. Jak sobie coś wbiła do głowy to żadne argumenty jej nie przekonywały. Nagle drzwi do komnaty otworzyły się z wielkim hukiem i bez pukania weszło trzech wojowników z przybocznej straży króla. Koloman nie krył swojego wzburzenia. Ledwo słońce ukazało się na horyzoncie a on już był zasypywany złymi wieściami. - Panie! Złapaliśmy rano szpiega i dowiedzieliśmy się, że nasi sąsiedzi zbierają siły, ponoć mają przybyć do nich posiłki. W dzień nie będą ryzykowali utraty ludzi ale nocą prawdopodobnie znów zaatakują. Koloman nie odpowiadał. Zastanawiał się skąd Propolis i Quarton mogą zdobyć posiłki. Od dłuższego czasu w Zapomnianym Świecie panował względny spokój. Po ostatnich lic