Kiedy inni śpią

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– To dziewczyna nawaliła – szepcze barmanka.

– Wy jesteście od gadania z dziewczynami i trzymania za twarz.

Odchodzę, przecinam salon, idę stąd czym prędzej. Cieszę się, że nie musiałem go wywlekać jak poprzedniego.

– I co, zapłacił? – pyta Aurelia, kiedy przechodzę koło jej loży.

To ona wydymała typa na drinka i przyszła po mnie. Widzę, że wie, że przeskrobała, ale bardziej interesuje ją, czy zapłacił. Grożę jej palcem i idę na bramkę.

Bogdan kartkuje moją książkę. Pracujemy razem, wozi dziewczyny na wyjazdy, puszcza muzykę i pilnuje bramki, kiedy jestem zajęty.

– Wziął byś coś przeczytał – mówię.

– Nie mam czasu na pierdoły.

Wraca do poczekalni na telewizję, a ja za kontuar, tuż na wprost wejścia do klubu. Za mną wiszą kurtki, na razie niewiele, jest wczesna jesień. Jestem bramkarzo-szatniarzem i DJ-em, kiedy Bogdana nie ma.

Niech mi nikt w końcu nie przeszkadza.

Czytam. Nie kończę pierwszego zdania, kiedy słyszę podjeżdżający samochód. W poczekalni jest okno.

– Co tam, Bodzio?!

– Trzech! – woła.

Nie ruszam się. Zanim się wygramolą i dotrą do środka, doczytam chociaż akapit. Kiedy wchodzą, zamykam książkę, wstaję i zapinam marynarkę. Lubię być grzeczny i miły.

– Dobry wieczór – mówię.

– Dobry wieczór – odpowiada wyniośle niski grubasek w środku.

Wygląda tak, jakby wyczynowo spędzał czas w fotelu z browarem w ręku i chipsami.

– Po dwadzieścia złoty wstęp, panowie – mówię.

Najwyższy z lewej i grubas w środku mają na sobie dość eleganckie ciuchy, ten z prawej jest w bluzie z kapturem. Każdy ma dwie brody i bardzo wysoki cholesterol.

Przed trzydziestką, już nie szczeniaki, ale jeszcze nie dorośli.

Wchodzi taryfiarz z saszetką pod pachą i wślizguje się do poczekalni. Przechodząc pokazuje na nich wzrokiem, żebym przypadkiem nie przeoczył, że to on ich przywiózł.

Pazerna rura.

– Po dwie dychy, panowie – powtarzam.

– Ty myślisz, że jesteś taki mocny? – pyta gruby kurdupel.

Wzdycham ciężko.

– O czym ty mówisz, chłopie? – pytam.

Cymbał czuje się jak sycylijski boss.

– Wejdziemy i zastanowimy się, czy warto zapłacić wstęp – mówi grubas i pokazuje na drzwi.

Patrzę na jego pulchnego palucha.

Brzydko by się obcinał.

Tłuszcz wyłazi bokami z takich serdli.

– Nigdzie nie wejdziecie, dopóki nie zapłacicie wstępu – mówię.

– Wejdziemy. I co zrobisz?

Jak mi się nie chce.

Przyglądam się tym głupkom. Niczego nie trenują. Nachlali się i są niezniszczalni. Miny groźne, autentycznie nabuzowani, podkręcali się wcześniej. Mój wygląd tylko ich utwierdza, że będą dziś twardzi i może nawet spiorą bramkarza. To by dopiero była przygoda, wspomnienie na lata.

Żadnemu do łba nie przychodzi, że raczej nie dostałem tej roboty z ogłoszenia. Wszystko dlatego, że nie jestem wielki i nie straszę wyglądem. Nie mam nawet metra osiemdziesięciu i ważę niecałą stówę. Łagodne oczy, grzeczna fryzura. Jeszcze tylko okularów brakuje i aparycja wzorowego kujona gotowa. Dlatego mam więcej roboty niż duzi koledzy.

I wchodzę z tymi kretynami w pewien schemat. Powiem tłuścioszkowi, że zaraz będzie przepraszał albo dzwonił po policję. Oni nie uwierzą i posuną się dalej, żeby mnie sprawdzić. Wtedy klepnę jednego albo każdego w łeb i będą przepraszać albo łapać za komórki.

Zawsze tak to się kończy.

Padają nawet podobne słowa.

– Na pewno chcesz wiedzieć, co zrobię? – pytam.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04