Kehrseite
Przy jednym z owocowych, gdzie rolę sprzedawcy przyjęła typowa smętna, starowinka z wsi oferując domowej hodowli z supermarketu warzywa w zaskakująco wysokich cenach, i jajka, też wiejskie z kodem na chów klatkowy. Naprzeciw wybierała jabłka młoda kobieta. Wyglądała na okres przed trzydziestką, gdzie rozkwitają, rodzą dzieci, pracują, robią obiady i szukają pocieszenia w nocnych wycieczkach z koleżankami. Stają się rozwódkami równie szybko co mężatkami. Najczęściej z dzieckiem w żłobku, przedszkolu lub zależnie od możliwości wiekowych dziecka w podstawówkach, gdzie uczyło się dodawania, odejmowania, mnożenia i pierwszych literek. Jeśli u dziecka coś stwierdzają, zazwyczaj ADHD, odsyłają je do kolejnych poradni psychologiczno-pedagogicznych, gdzie dziecku jest tłumaczone, że żyje w patologicznych warunkach i ma problemy z ojcem. Odbierają je matkom, umieszczają w domach dziecka i traktują jak element zwrotny od kolejnych rodzin. Ostatecznie wsuwają się w narkotyki, alkohol, kradzieże. Ekstremalne przypadki mówią, że te dzieciaki się kurwią za pieniądze ze starymi facetami. Potem robią o tym filmy, mające to udowodnić społeczeństwu, że tak jest. Tak, naprawdę. Naprawdę. Tylko ulica o tym nie mówi, bo ulica jest tym.
Kobieca. Delikatne fałdki tłuszczu osiadały się w biodrach i piersiach. Czerwony płaszczyk, fioletowa spódnica nad kolano i czarne rajstopy obciskające zwężające się ku dołowi nogi. Niezbyt duża skórzana torebka, która pomieści wszelkie kobiece gigantyczne drobiazgi i kilka zakupów. Jak wabik na kolejnych adoratorów, którzy nie powinni pytać o wiek. Mogli tylko ją obserwować, a potem w łóżku ślinić się, dotykając i wyobrażając, co im robi, jak mocno, jak szybko. To właśnie były dzieci generacji wychowywanej w dobie literatury bezwartościowej. Pozbawiony ideałów i podstaw kierunkowych, przepełniony gorzkimi przemyśleniami idealnie pasującymi do siebie w samotności wymuszanej i swej inności identycznej w słowach, czynach, wyglądzie i zapachu. Tylko smaku nie mają. Bo nie da się zjeść człowieka. Jeszcze.
Ciemne włosy z brązową refleksją w słońcu upięła kwiatową spinką, by nie spadały na jej szlachetne rysy twarzy. Z profilu ładna, o głęboko osadzonych oczach z płaskim zdartym noskiem i wąskimi czerwonymi ustami. Na uwagę zasługiwały jej wysokie kości policzkowe, dzięki którym jej uśmiech wydawał się większy, wyższy. Podbródek nie był ani mocno wybity jak miało to miejsce u Habsburgów czy cofnięty sprawiając dziwne wrażenie. Dogodnie okrągła. Długa szyja przecięta w połowie kołnierzem kurteczki. Miała jasnoróżowy, trochę blady, lecz mimo wszystko zdrowy odcień skóry. Dłonie drobne z długimi palcami pozbawionymi ozdób. Wszystkie te cechy sprawiały, że była piękną kobietą. Śnieżką współczesną, jakiej książę odjechał na swym białym koniu, po balu, posadziwszy plon w jej ciele.
Trzymała dorodne, czerwone niczym maki jabłko trzema palcami, obracała i oglądała. Staruszka nakręcała się wyraźnie, zachęcając ją do zakupu. Ona sprawiała wrażenie jedynie używania refleksji skórki jako lusterka do oglądania i podziwiania własnej urody. Zachowywała się narcystycznie. Leniwie opadające w dół krople zaczęły dzwonić o baldachimy namiotów handlarzy. I ja słyszałem je, gdy bębniły o filcowe rondo i widziałem jak ludzie rozkładają kolorowe parasole chcąc się chronić przed wolą natury. Wolą nawilżenia dzieci. I ona poczuła. Uniosła głowę, wysunęła dłoń, jak to robi się zazwyczaj. Kupiła dwa jabłka, zapłaciła wyjmując z torebki portfel i tam też go chowając. Obróciła się i odeszła w lewo, gdzie śmierdziało rybami.