K. - Obraz pierwszy
Mijane latarnie zdawały się rozmazanymi pochodniami, oświetlającymi drogę dla wszelkich zagubionych i poszukujących. Linie światła wiodły w określonym kierunku, tworząc ramy i podstawy dla drogi, wyznaczając akceptowany trakt do celu. Obserwowane światło dawało ciepło ale też pełniło rolę ostrzegającą, rolę wskazówki - dla tych chcących zboczyć na bok, odkrywców pałających żądzą wytyczania nowych trajektorii będących nieco ślepymi na te już istniejące.
Obraz ten, wyraźnie przebijał się co jakiś czas w jego pamięci, pulsował, falował i budził na nowo coś co dawno już przeżywał.
Wiedzieć należy, iż K. był bardziej podróżnikiem niż się nim czuł, aczkolwiek tylko część tej prawdy akceptował dotychczas. Znał zatem główne trakty, nici połączeń między myśleniem, reprezentacją i osiągnięciem. Niektóre bardziej uczęszczane, inne bardziej opuszczone, zakurzone od braku jakiegokolwiek przepływu.
Dlatego, K. wspominał. Wspominał czas, który dawał radość i karmił się nim, niczym niemowlę ssące sutek matki. Taką rolę pełniły dla niego wspomnienia. Od jakiegoś czasu czuł się bardziej spłaszczony, wytarty i jeszcze bardziej poszukujący. Naturalnym wydawało się zatem sięganie wstecz, do zapasów, do spiżarni w której obecni byli wszyscy ważni w jego życiu. Jadał tam z nimi, radował się i płakał. Posiłki były jednak coraz mniej obfite a emocje coraz bardziej wydawały się K. sztuczne, przerysowane i jakby nie takie jak trzeba. Czuł, że pozostał z tym sam, sam jeden zachował pamięć - życie tych wydarzeń, że nikt więcej z tamtych lat nie wspomina a być może nie pamięta. Postacie te odeszły gdy spał, pozbawiły się życia, gdy on żył i zniknęły rozpływając się w jego obowiązkach i troskach.
Czas zawsze odgrywał ważną rolę w życiu K. Zerkał na zegarek częściej niż potrzebował i chciał. Czyhał zawsze za rogiem, gotów upomnieć o swym istnieniu w najmniej spodziewanych momentach. Zostawało coraz mniej z dawnych czasów a pojawiało się coraz więcej nowości, nieporozumienia i smutku. Nowe wydarzenia nie wnosiły wiele więcej, po prostu były sobie, K w nich uczestniczył i tak ich znajomość wyglądała. Kierowała nim żałość ogromna, chęć powrotu o którym dobrze wiedział, że nie jest on możliwy - co jeszcze bardziej wpędzało go w poczucie odosobnienia. Robił to co zazwyczaj - prowadził powoli, oddając się myśleniu. Mijał kolejne przecznice, drogi, puste całkiem o tej porze - bez życia i nadziei na takie w najbliższym czasie. Jak do tego doszło, że stał się kim się stał ? Nie było to tajemnicą zapisaną w gwiazdach, jak raczyła uważać jego babka lecz splotem wydarzeń, całkiem logicznie lecz mimo to luźno połączonych. Z gwiazd K czytał gdy był mały, całkiem nieudolnie, przytłoczony ich majestatem i wszechobecną ciemnością - ta zdawała się spozierać wrogo, jakby patrząc swoimi „oczami” na niego i grozić w jakiś niewyjaśniony sposób. Pamiętał, że pewnego razu uciekał w popłochu sobie tylko znanym do domu rodzinnego, ponieważ zdało mu się że coś na letnim, wieczornym niebie porusza się mozolnie w jego kierunku. Obraz nocy z wiekiem stał się mniej straszny i potem K dzielnie spoglądał w gwiazdy, nie widząc powiązań między fazami księżyca, układami i konstelacjami. Błądziłby dalej po nieco już mniej obficie wyposażonej spiżarni, lecz usłyszał dźwięk telefonu komórkowego, urządzenia na baterię, które często ładował z lęku, iż kiedyś będzie mu dane nie dokończyć ważnej rozmowy. Głos który usłyszał, dochodził z drugiej strony. Był miły dla ucha i jakby nieco kojący żałość K. On pilnie słuchał a głos dawał mu instrukcje, które K, powinien zastosować w najbliższej przyszłości. Waga tej rozmowy trudna byłaby do oceny dla postronnego słuchacza, gdyż sama rozmowa przebiegała według wzorca: