Jego ojczyzna
Na klatce rozległ się nieludzki, rozdzierający wrzask, jakiego w życiu nie słyszała.
- Hubert… - zapłakała cicho. – Hubert wróć do mnie…
ODSŁONA II. W imieniu Rzeczypospolitej
Półtora roku później.
Aga wróciła z sądu do domu prawie godzinę temu. Chciała zobaczyć Huberta, chciała go przytulić, ale nie mogła. Chwilę pobawiła się z Emilką, ale nie mogła dłużej… Musiała… Zostawiła Kruszynkę z babcią i poszła do drugiego pokoju i z szafki wyjęła butelkę wódki. Wlała sobie pół szklanki i wypiła duszkiem. Omal nie zwymiotowała, ale zaraz opanowała się, kiedy przyjemne ciepło rozprowadziło po jej ciele ten błogi spokój, który fundowała sobie codzienne już od pół roku.
Maciek był młody i ambitny. Zapowiadał się dobrze, a nieoficjalnie wieszczono przed nim niezłą karierę w prokuraturze. Właśnie wyszedł z pracy. Był zadowolony z rozwoju wypadków. Prokurator Wilmański wykonał kawał dobrej roboty.
Idąc do samochodu jeszcze raz analizował wszystko od początku. Spodziewali się, że wyrok będzie skazujący, ale nie wyższy niż dwanaście do piętnastu lat. A w opinii prokuratora piętnaście było absolutnym minimum. Zobaczymy, pomyślał Maciek wsiadając do samochodu. Był skonany. Marzył tylko o tym, żeby napić się drinka. Uśmiechnął się ruszając. Cieszył się, że pomaga bronić Polski przed bandytami.
Miał ambicję zostać prokuratorem i oskarżać przestępców. Nikt nie może łamać prawa i mordować ludzi. Nic nie mogło zachwiać jego wiary w konieczność dążenia do sprawiedliwości.
Dwa dni później.
Aga siedziała w fotelu. Była skonana. Tamtego dnia jej życie – jej wspaniałe, choć skromne życie – zostało zrujnowane. Okrutny los odebrał jej Huberta. Ukochanego męża, ojca ich dziecka. W telewizji właśnie trwała retransmisja z ogłoszenia wyroku sądu. Nie musiała słuchać. Wcześniej widziała to na żywo. Była na sali sądowej.
- (…) Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej (…)
Wymiar sprawiedliwości?, pomyślała Aga. Gówno prawda.
- Sąd skazuje Huberta R. na karę dziesięciu lat pozbawienia wolności.
Wymiar niesprawiedliwości! A żeby was wszystkich jasny szlag trafił, gnoje! Chciało jej się płakać. Chciało jej się wyć, ale nie miała już łez.
- (…) Uzasadnienie wyroku. (…) W opinii sądu Hubert R. przekroczył granice obrony koniecznej, wybiegając z mieszkania na klatkę schodową i zadając liczne ciosy nożem Januszowi G. oraz Kamilowi W. w efekcie których Janusz G. zmarł na miejscu, a Kamil W. po przewiezieniu do szpitala.
To oni do nas przyszli, załkała Aga. Oni, ty głupi skurwielu! Mój Hubert nigdy nikogo nie skrzywdził. Nigdy! Pieprzone sądy… Nie mogła tego oglądać, a drugiej strony nie mogła oderwać wzroku, ani zmienić kanału. Musiała to oglądać, chociaż nie chciała. Oczy miała przekrwione i podrażnione. Ocieranie łez sprawiało jej ból. Kiedy zrobiła to po raz kolejny tego dnia, na ekranie telewizora zobaczyła Luizę Grzegorczyk, matkę Janusza.
- A co pan myśli, panie redaktorze? Mój syn został zamordowany. Nie uważam, że dziesięć lat to dosyć. Cieszę się, że prokurator będzie chciał zwiększyć wyrok.
- A nie uważa pani, że to wina pani syna? To on wtargnął do cudzego mieszkania w nocy z zamiarem kradzieży. Co by pani zrobiła na miejscu…
- Wiem co pan chce powiedzieć. Nie wiem co ja bym zrobiła. Nie wiem – jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. – I słusznie pan powiedział, że mój syn nie chciał nikomu zrobić krzywdy. I nie zrobił nikomu krzywdy, tylko został zamordowany na klatce schodowej nożem. (…)
- Ty suko… - wyszeptała Aga. – Ty cholerna suko. A żeby to ciebie tak napadli i zgwałcili. Co wtedy powiesz? Co? Twój synek przyszedł do nas w środku nocy. Dobrze, że zdechł. Dobrze, suko!