Jarek
Dopiero teraz Jarek poczuł na sobie czarną, gęstą i ciepłą krew potwora oraz jakąś różową tkankę – najpewniej mózg, który wypływał przez roztrzaskaną czaszkę. Uderzył ponownie, niemal odrąbując mu lewą dłoń. Poprawił – zakończona szponami, czarna łapa poleciała pod stół. Stwór zawył, ale chłopak nie przestawał – rąbał na oślep, czasami przecinając tylko powietrze, czasami trafiając na coś twardego lub miękkiego.
Czarna posoka i różowa tkanka chlapały na jego twarz, ręce i ubranie. Po chwili dołączyło do tego coś zielonego. Wściekle żółte oko potwora potoczyło się po podłodze – Jarek rozdeptał je, rozbryzgując na szafki kuchenne żółtą ciecz. Przestał, gdy zorientował się, że częściej trafia już w deski podłogi niż w zmasakrowane, ciemne zwłoki.
Gdyby przestał nieco wcześniej, usłyszałby kolejny trzask, tym razem wyrywanych z zawiasów drzwi. Wyprostował się i ogarnął wzrokiem swoje dzieło zniszczenia. Dyszał ciężko, ale uśmiechał się. Udało się! Pierwotny plan sprzedaży ciała wziął w łeb. Nie zostało za wiele do zbadania – to, co leżało na podłodze, przypominało stado nietoperzy wrzuconych w maszynkę do mielenia mięsa. Żółte, czarne, zielone i różowe kolory Bóg wie czego mieszały się ze sobą, tworząc przyprawiającą o mdłości breję, ale, kurwa, udało się – żył!
Ciągle odwrócony tyłem do wejścia do kuchni już miał zamiar zatańczyć wokół swojego dzieła, gdy światło pociemniało i ujrzał przed sobą cień kogoś, kto stał za nim. Za duży i za szeroki jak na cień człowieka. Poczuł na karku ciepły, śmierdzący oddech. Odwrócił się.
Zobaczył stojącą przed nim większą wersję tego, co przed chwilą zabił. Nowe monstrum przewyższało go o głowę, miało potężniejsze kły, szpony i w ogóle wszystko.