"Jak zostałem mężczyzną"
- Wciskasz sprzęgło, potem wrzucasz czwórkę, puszczasz sprzęgło i jedziesz. Tylko gazu nie naciskaj wogóle ! - udzielał ostatnich instrukcji wujek z lekkim niepokojem spoglądając na maszynę zakupioną za niemałą kwotę, która wyręczała go w wielu żmudnych rolniczych pracach.
Przejęty byłem okrutnie, ale podniecony jeszcze bardziej. Ja za kierownicą wielkiego Ursusa ! Będzie o czym opowiadać ! Powoli zacząłem puszczać przytrzymywany przez wujka pedał sprzęgła, maszyna szarpnęła i ruszyła. Dźwięk nie do podrobienia. Charakterystyczne, wpierw powolne, potem coraz szybsze cap, cap, cap i zielony okrągły traktor zaczął powolutku toczyć się na swoich wielgachnych stomilowskich oponach po rżysku.
Dziadek i wujek oczywiście nie mogli zostawić wyczynowca samego i biegli tuż obok ciągnika, jeden z lewej, drugi z prawej strony. W zasadzie to nie biegli, tylko truchtali. Raczej szli. Szli wolnym krokiem, bo ta niezwykła maszyna rolnicza na czwartym „roboczym” biegu osiągała prędkość około 1 kilometra na godzinę. Może pól kilometra na godzinę, gdyż prowadzący ją z wypiekami na twarzy traktorzysta zgodnie z zaleceniami nie dotykał pedału gazu.
- Teraz stój ! - krzyknęli prawie obaj naraz mężczyźni, widząc jak traktor powoli i systematycznie, ale nieubłaganie zbliża się do ułożonych w zgrabne dziesiątki snopki pszenicy.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Teoretycznie nie było to skomplikowane i dobrze wiedziałem co robić. Należało ponownie wcisnąć do oporu pedał sprzęgła. Tak też zrobiłem, a raczej starałem się zrobić. Z trudem dostawałem do pedału i z całej siły napierałem na niego lewą nogą. Siermiężny mechanizm mający postać wygiętego pod kątem prostym grubego pręta ani drgnął. Ułozone snopki nieubłaganie zbliżały się do maszyny. Idący z lewej strony pojazdu wujek widząc powoli, ale systematycznie zbliżająca się „katastrofę snopkową” próbował wpierw jedną, później obydwoma rękami nacisnąć wajchę. Nic z tego. Do ustawionych w trudzie przed godziną snopków zostało jakieś cztery metry.
- Jezusie Nazareński ratuj !!! - usłyszałem dochodzący gdzieś z tyłu głos babci, która tym desperackim wezwaniem zwróciła się o pomoc do sił najwyższych, aby w jakiś sposób pomogły uniknąć najgorszego.
Do snopów pozostało trzy metry. Cap, cap, cap – sunął niczym czołg nie przejmujący się niczym i nie czuły na akty strzeliste żeliwny niedźwiadek. W dziecięcych oczach pojawiły się pierwsze iskierki przerażenia, zwiastujące niechybnie nadchodzące łzy.
- Stawaj na sprzęgle ! - krzyknął przytomnie dziadek, a ja widząc już jak pomiędzy przednim kołem, a stosem snopów zostało kilkanaście centymetrów, w akcie desperacji obydwiema nogami i całym ciężarem wątłego ciała stanąłem na metalowym pręcie.