Hesus
Popatrzył na mnie i spokojnym głosem odpowiedział:
– Uciekł. Nie sądzę, żeby wrócił, bo Wy wszyscy jak uciekacie, to już nie wracacie. Chociaż – bez uogólnień. Ty jesteś tu dalej. Zaskakujące. A w czym tu programujecie?
– W sensie języka? W C ++, coś tam w C Sharp. Mówi Ci to coś?
– Mówi – wykrzywił twarz. – mocno obiektowy. Pokaż kod, jakiś kawałek Twojego kodu.
Zawahałem się – w końcu kod naszych programów to tajemnica firmy. Wstałem i zamknąłem drzwi, aby mieć pewność, że nikt z innych działów nie usłyszy, co tu mówię.
– Dobra, mogę Ci pokazać to, nad czym pracuję teraz. Ładowarka do samochodów. Musisz zaczekać chwilę, jeżeli ma to działać. Pospinam elementy prototypu, nie mam tak na gotowo, bo brałem je do domu.
– Tylko Bluetooth włącz.
– Skąd Ty się na tym znasz, przecież widzę, że nie jesteś zwyczajnym człowiekiem. Nawet trzydzieści lat w korpo tak nie zmienia.
– Znam, bo przeczytałem internet. Częściowo oczywiście, gdyż macie tego dużo i w dużej mierze niefajne, ale skupiłem się na tym, co mnie interesowało. Odfiltrowałem.
– W sensie gdzie go przeczytałeś, ten internet? To są jeszcze jakieś kawiarnie internetowe w mieście? Wpuścili Cię z takim wyglądem? Czy ktoś dał Ci się podłączyć?
– Inaczej. Najpierw przeczytałem księgarnię, ale bez większych sukcesów, bo mnie wkrótce wyproszono. Tylko troszeczkę zdążyłem. A resztę z Wi-Fi, kiedy tylko zrozumiałem,na czym polega i jak jest zabezpieczone. Udało mi się mentalnie podłączyć. Przy budynkach wszędzie wyłazi jakieś Wi-Fi. Dobra, widzę Twój bluetooth.
Uspokoiłem się nieco i opanowałem oddech. Ciekawość zaczynała brać górę nad strachem. Zapytałem:
– Po co Ci była ta miedź? Żywisz się tym?
– Domyślny jesteś.
– A dlaczego akurat przyszedłeś tu, po schodach do mnie?
– Jednak niedomyślny. Bo wyczułem miedź. Przepraszam za nachalne żebranie o jedzenie, ale goniłem już ostatkiem sił. Czyli jak, mogę programować?
Z wahaniem ustąpiłem mu miejsca. Wreszcie mogłem przyjrzeć się całej jego figurze. Miał może półtora metra wzrostu. Zanim usiadł na moim fotelu, to podrapał się po plecach. Zrobił to ręką z siedmioma palcami bez przeciwstawnego kciuka. Wyglądało to jednocześnie strasznie i śmiesznie, trochę jak w pałacu strachu w obwoźnym wesołym miasteczku.
Sweter miał markowy i całkowicie ziemski, co nie umknęło moim oczom, bo nosił go na lewą stronę i metka sterczała przy szyi. Znałem nawet markę. Bogato.
– Skąd masz ten sweter?
– Ukradłem. Właściwie wtedy, kiedy go kradłem, to nie wiedziałem jeszcze, że go kradłem, bo Wi-Fi znalazłem później, żeby się tego między innymi dowiedzieć. Ale teraz wiem i jest mi przykro. O, popatrz – tu się pomyliłeś, to jest niepoprawne użycie wskaźnika, widzisz to? Poprawiam.
Skompilowałem. Zadziałało. Głowiłem się nad tym już dwa dni. Niezły jest.
– No dobra – postanowiłem zorientować się nieco bardziej w sytuacji mojego dobroczyńcy – bez obrazy, że zapytam, ale czy Ty jesteś jakimś człowiekiem-mutantem? Masz jakieś imię?
– Nie da się mnie obrazić. Co do Twojego pytania – jeżeli bycie odległą generacją od Twojej to bycie mutantem, to tak, oczywiście. Nie mam imienia w Waszym języku, bo my w ogóle nie mamy imion i porozumiewamy się nieakustycznie, bezdźwięcznie, falami mózgowymi – jednak tu nazywają mnie póki co najczęściej Jezus, ale nie nawiązują kontaktu i uciekają. Cringe - jak mawia tu młodzież. Niekiedy też inaczej mnie określali, ale to są słowa wulgarne. Wiem to ze słownika przekleństw i wulgaryzmów Waszego narodowego wydawnictwa. To akurat zdążyłem przeczytać w księgarni całe i nawet zastosowałem szeroko na tych, którzy chcieli mnie z niej wyrzucić…
No tak, szybko się uczył i zapobiegliwie utrwalał wiedzę, korzystając z niej natychmiast. Niczym małe dzieci przy stole na imieninach szwagra. Też tak prędziutko chłoną wiedzę, niczym gąbka. – Długo tu jesteś? I skąd tu się wziąłeś?