Hesus
– Będzie tego Wasze dwa tygodnie i raczej próbuję unikać kontaktów, bo nie chcę nikomu sprawiać przykrości swoim nietypowym wyglądem. Jak dobrze wszystko zrobiłem w moim programie to dziś wracam do siebie. A pojawiłem się tu, ponieważ zostałem skazany na śmierć przez przewektorowanie w losowe miejsce lokalnego Wszechświata.
– Przewektorowanie, powiadasz. Lokalnego. No tak. To są jakieś inne?
Pokiwał głową bez słowa. Poczułem się dziwnie, wyobrażając sobie ułożone w trójkąt kule bilardowe, spośród których czarna to nasz skromny, lokalny Wszechświat. Pewnie nawet nie jest z tych większych.
– Może będę mówił do ciebie „Hesus”, bo Jezus kojarzy się mi jednoznacznie z inną osobą. – Podałem mu rękę, którą objął swoimi zimnymi szponami. – Miło mi, Hesus, ja mam na imię Thomas i też jestem programistą. Masz zimną rękę – jesteś chory? A może zmiennocieplny?
– To drugie, dla oszczędności energii i możliwości życia w niestabilnych temperaturach, ale z szacunku dla Ciebie, jako, że wiem, jak należy się witać, to trzymałem ją na dole pod swetrem, gdyż tam jestem najcieplejszy – pokazał palcem gdzie. – Chciałem, żeby nie było ci niemiło ściskać takie zimne ciało.
Gwałtownie zapragnąłem umyć ręce. Przeprosiłem i poszedłem do łazienki. Trwało to chwilę. Gdy wróciłem, Hesus z zaangażowaniem przerabiał moje programistyczne wypociny. Zerknąłem w ekran. Przybyło sporo linijek.
– Zginąłbyś w próżni, Hesus?
– Oczywiście – Hesus wykazywał podzielność uwagi. Odpowiadając jednocześnie porządkował i rozbudowywał kod programu. Dosłownie zarejestrował się w moim komputerze jako klawiatura bluetooth i skurczybyk pisał prosto z głowy. Robił to w jakimś oszalałym tempie. Osobna sprawa, że klawiszy naciskać nie musiał. Z drugiej strony, pewnie byłby szybszy i na klawiaturze, z tą jego przewagą ilości palców.
– I trafiłeś akurat tutaj, a nie w próżnię?
– Bo szczęściu trzeba dopomóc – znowu popatrzył na mnie czarnymi oczyma, odgarniając włosy z czoła – to ja pisałem firmware systemu teleportacji, który używamy do przemieszczania się i ukryłem backdoor w procedurze kary śmierci. Ale nie wyszło mi idealnie i coś w procedurze dzielenia wymiarów zaokrąglane jest nie tak. Nieco pod ziemią wylądowałem, pół metra może. Na szczęście ręce mi wystawały nad powierzchnię gruntu i wygrzebałem się. Już wtedy od miejscowych usłyszałem, jak mnie tutaj nazywają, choć nie byli pewni, czy Jezus, albo Okurva, czy alternatywnie – Zombie. I oczywiście uciekli. Dziwne macie metody kontaktu z przybyszami.
– No to musiałeś nieźle coś nabroić, tam u Was, jak Cię skazali na śmierć? – skonstatowałem głośno. Czy „nabroić” to odpowiednie słowo dla skazanego na najwyższą karę?
– Jak to i u Was w filmach – wszystko przez samicę, bo są i takie. Troszkę pomieszałem w kodzie teleportacji, żeby zaimponować tej, z którą chciałem się w przyszłości połączyć. Zrobiłem tak, żeby znaleźć się tam, gdzie trzeba wtedy, kiedy trzeba, a wyszedł z tego pospolity armagedon.
Pomilczałem chwilę bez komentowania. Hesus zagadnął:
– Nie wracajmy już lepiej do tego. To co jeszcze ta Twoja ładowarka ma robić?
Po chwili zawahania zacząłem mu opowiadać o założeniach i wygrzebałem z szuflady szkice interfejsu użytkownika, a Hesus przyglądnął się im uważnie, zadając kilka technicznych pytań. I jednocześnie, bez przerwy programował, dodawał od razu wielkie bloki kodu. To były dosłownie czary. Po krótkim czasie skompilował i uruchomił program. Ponaciskałem przyciski - na ekranie prototypu wszystko wyglądało i działało tak, jak trzeba. Patrzyłem na efekty osłupiały. Jego styl pisania był bardzo czytelny, ale tyle tego…