Gwiazdka z nieba
„Gwiazdka z nieba”
Wystawy pięknie lśniły od
kolorowych bombek, złotych łańcuchów, połyskujących lampek. Pięknie
przystrojone ulice pachniały żywicą. Zapadał już zmierzch. Przez chodniki
płynęły strumienie ludzi spieszących się nie wiadomo gdzie. Jedni niezwłocznie
chcieli odnaleźć właśnie „ten” prezent dla bliskiej osoby a inni wracali już do
domu z torbami wypchanymi zakupami. Jednak na wszystkich twarzach dostrzec
można było uśmiech i szczęście z nadchodzącej wigilii.
Patrzyła się w wystawę
pełną pluszowych misiów, wstążek i bibelotów przystrojonych specjalnie na
wigilię. W święta wszystkie wystawy wyglądały magicznie. Jeden dzień w roku,
gdy wszystkie marzenia były najbliższe swemu urzeczywistnieniu. Ona marzyła o
miłości. O księciu z bajki, o którym marzą dziewczęta w jej wieku. A może się
mylę. Może nie marzą właśnie o tym. Miała szesnaście może siedemnaście lat.
Młoda, szczupła, opatulona ciepłym skromnym kożuszkiem, w puchowych
rękawiczkach na swych delikatnych dłoniach, smukłych palcach, ze słodką czapką św.
Mikołaja na głowie, spod której widać było długie, sięgające jej pleców
kasztanowe włosy poskręcane w delikatne loczki. Wyglądała trochę komicznie,
lecz kryła w swojej osobie jakieś tajemne piękno, które emanowało jak
świetlisty obłok boskiego bytu. Przechodziła tędy codziennie, jednak tylko dziś
przystanęła na dłużej, przyglądała się wystawom i rozsyłała ciepły serdeczny
uśmiech każdemu obok. Niewinna i czysta jak najczystszy kryształ. W zaułku po
drugiej stronie ulicy stał młodzieniec. Przyglądał się jej namiętnie i
pochłaniał każdą uchwyconą chwilę, w której dane mu było podziwiać dziewczynę w
słodkiej czapce i kożuszku. Odwróciła się w jego stronę zobaczywszy odbicie w
wystawie. Spojrzała się wprost na niego, w jego oczy świetliście błyszczące w
kryształowej tafli szkła. Ktoś przez przypadek ją lekko potrącił. Odwróciła się
szybko, usłyszała przepraszam, uśmiechnęła. Chciała jeszcze zobaczyć
młodzieńca, ale już go nie było w ciemnym zaułku, ani na zalanym przez tłum
chodniku. Dziewczyna także odeszła. Powoli spacerowała przyglądając się mijanym
wystawom. Ciemna postać wychyliła się i obserwowała dziewczynę póty nie zniknęła
wśród morza przechodniów.
- Tak bardzo bym
chciał…- wyszeptała smukła, ciemna postać z zaułka…
***
Siedział na wygodnym fotelu paląc cygaro i
trzymając nogi na biurku. Jedynie jasne światła dochodziły z ulicy. W gabinecie
przewijały się złote świetliste plamki samochodowych reflektorów i kolorowych lampek
ze stroików świątecznie mrugających różnobarwnymi blaskami swych ozdób.
- Panie Huchet,
proszę już opuścić biuro i zabrać wszystkie swoje rzeczy z biurka – odezwał się
głos sekretarki, która tylko zajrzała przez ciężkie drzwi wychylając jedynie głowę,
po czym szybko zniknęła. Edward wstał. Zostawił niedopalone cygaro w
popielniczce. Włożył ręce do kieszeni i podszedł do okna. Patrzył na miasto z
trzeciego piętra budynku firmy konsultingowej. Na święta dostał odprawę i
grzeczne „do widzenia”. Rozmyślał teraz o „tym wszystkim”. Jego praca była „tym
wszystkim”. To jedyne, co mu zostało. Dziewczyna go porzuciła twierdząc, iż za
dużo czasu poświęca pracy i że jeżeli chce, to niech się ożeni z pracą. Chwilę
jeszcze zamyślony błądził swym wzrokiem pośród ulicznego zgiełku. Odwrócił się
powoli do biurka. Chwycił szklankę z whisky i jednym ruchem przechylił wlewając
zawartość do swojego gardła. Wykrzywił się nieco, odstawił szklankę i uchylił
szufladę. Leżał tam Colt. Chwycił pistolet, obejrzał, po czym schował za pasem
i przykrył płaszczem by go nikt nie zauważył. Zamknął drzwi gabinetu z
trzaskiem, dosadnie dając do zrozumienia, że jest wściekły. Przedarł się przez
szare korytarze zasnute nieco mrokiem późnej godziny, ominął recepcję nie
zwracając uwagi na strażnika i wybiegł z budynku. Dalej szybkim krokiem poszedł
w stronę parku. Chciał być sam. Z dala od zgiełku, ludzi, świąt i tego
wszystkiego. Siedział przez prawie pół godziny na zimnej, ośnieżonej ławce w
parku trzymając pistolet w ręku. Za dużo myśli, złych myśli. Chwycił Colta
dwoma rękoma i włożył do ust. Zacisnął mocno powieki. Płakał. Łzy spływały po
jego twarzy, zamarzały od niskiej temperatury i zimnego wiatru.