Relatywność obojętności
Ciemność przed oczami. Sen już się skończył. Zaciskam powieki w nadziei, że jeszcze go zatrzymam, uchwycę za ostatni, rozmazany w podświadomości wątek. Teraz tylko przytłumione kolory. On zawsze zostawia te same barwy, żeby za nimi zatęsknić. Czasem myślę, że jest wręcz bezczelny, bo ulatnia się tak nagle i niespodziewanie. Jakby jego jedynym celem było robienie na złość mojej duszy, która tylko łakomie czeka na zamknięcie oczu i projekcję kolejnego odcinka własnych udręczeń. Dobrze wiem, że tylko wtedy, kiedy śnię, rozmawiam bezgłośnie z samą sobą. Bywa, że strach zamknąć powieki. To tak, jakby po wystawieniu komedii zaciągnięto na scenie ciężką kurtynę. Widz bawi się szampańsko, klaszcze w dłonie z zadowolenia i chce bisu, chce jeszcze raz. Tymczasem za grubym kawałkiem materiału, który pachnie tylko kurzem, niczym więcej, stoi postać, która wcale nie ma ochoty znowu poczuć na sobie białego światła reflektorów. Tutaj za kurtyną jest ciemno i ona staje się z powrotem szara, bezimienna i pogrążona w swojej samotności. Wybierając między byciem za zasłoną a znalezieniem się przed nią, wybierze z pewnością rolę samej kurtyny. A więc moje "za kurtyną" to właśnie cała ja. Ta oddzielona od niezrozumiałego świata, który widzi tylko odgrywaną przez mnie komedię. Wnętrze należy tylko do mnie i do Najwyższego.
Cóż, tym razem nie uda mi się przeciągnąć miłej senności i błogości przebywania sam na sam ze sobą. Wiązki światła już cisną się do oczu i powodują, że te, nienasycone patrzeniem i zakochane w relatywnej brzydocie świata, otwierają się, aczkolwiek troszkę leniwie. Szybko zakrywam twarz dłońmi. Słońce jest bezlitosne, razi. Ale nie daję za wygraną. Powoli rozchylam palce i przyzwyczajam się do jaskrawości. Czuję ciepło na policzkach. Raz po raz docierają do mnie dźwięki. Najwyraźniejszy jest stukot ciężkich kół pociągu. Jest taki równomierny, regularny. Przez chwilę wsłuchuję się w tą nowo przeze mnie poznaną mowę przedmiotów. Za pociągową szybką widoki są niesamowite. Zawsze uwielbiałam podróżowanie. Być może tylko dlatego, że mogłam patrzeć przez okno w samochodzie, autobusie czy pociągu. Obserwować tyle nowych rzeczy. Z daleka wszystko wydaje się być idealne i sielankowe. Zaś z bliska urasta do obrzydliwości i aż przytłacza brzydotą. Nagle piękno zaczyna objawiać swoje ukrywane za poranną mgłą wady. Moje rozmyślania zakłóca nagle jeszcze jeden dźwięk. Dotąd przeze mnie niezasłyszany. To szelest gazety, przewracanej gwałtownie kartki szarego papieru. Ciekawie spoglądam na drugą stronę przedziału. Starszy pan w staromodnym garniturze i kapeluszu wczytywał się z widoczną obojętnością w zadrukowane strony. Co chwila poprawiał zsuwające się z nosa okulary. Już chciałam jakoś rozpocząć z nim rozmowę, która mogłaby być niesłychanie ciekawa i wciągająca, gdy do przedziału weszła jeszcze jedna osoba.
Była to kobieta w średnim wieku. Miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę, która dobrze podkreślała jej wręcz idealną figurę. Czarne jak sadza włosy upięła w misternego koczka, wyraziście podkreśliła oczy czarną kredką, a jej usta tonęły w krwistej czerwieni szminki. Stukając wytwornymi czarnymi szpilkami, zrobiła parę kroków i usiadła naprzeciw pana z brodą. Przyznam szczerze, że dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego dostojny zarost. Jednak jego posiadacz nawet nie zerknął na piękność, która właśnie weszła do przedziału. Wydawał się w ogóle nie zauważać nikogo wokół siebie, ani niczego dookoła. Znużony wpatrywał się tylko w kolejne linijki drobniutkich literek, które składały się w różne zdania. Te musiały z pewnością informować go na przemian o sukcesach i porażkach jednostek i grup ludzi, o tragediach i katastrofach. Nie mam pojęcia, dlaczego to wszystko było dla niego bardziej zajmujące niż dwie osoby znajdujące się razem z nim w tym przedziale. Nigdy nie potrafię zrozumieć, dlaczego ludzie nie interesują się innymi i wolą zagłuszać potrzebę kontaktu prowizorycznymi zajęciami, jak choćby czytaniem gazety codziennej. W odróżnieniu od pana z brodą ja miałam niepohamowaną ochotę na rozmowę zarówno z nim samym, jak i z wytworną panią. Nie mogłabym sobie potem darować, że nie wykorzystałam szansy na zawarcie jakiejś wartościowej znajomości lub być może żałowałabym prędzej, że nie odnalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Ile razy siedzimy obok drugiej osoby i po prostu, tak zwyczajnie przegapiamy ją. Sadzę, że po każdej osobowości w naszym życiu musi pozostać ślad.