GMO
– Zaczekajcie jeszcze! Ed zręcznie wskoczył na drabinkę i zwinnie wspiął się na platformę. Po chwili, wielką, białą klapę transformatora ozdobił wdzięczny, krwisto czerwony napis: “Precz z GMO!”. Ed schował farbę to torby przewieszonej przez ramię. Ekologiczny patriotyzm był im wpajany od najmłodszych lat. Najpierw na lekcji przyrody, później na lekcjach biologii, jeszcze później na seminariach dotyczących bioinżynierii i modyfikacji genotypem. Ale dopiero rozmowy przy kawie i ognisku z profesorem Howardem sprawiły, że pasja i zamiłowanie zamieniły się w radykalizm i “zielony terroryzm”. – Możemy spadać. Andy już od kilku minut przyglądał się wielkim, soczystym “bombom” wiszącym na krzakach, które posadzone jak od linijki, rosły w szklarniach zakładowych. Jego twarz oświetlał trupi, niebieski blask lamp halogenowych. W powietrzu wisiał słodkawy zapach rozkoszy. Spółka Przetwórstwa Owocowego postawiła na innowacyjność, w swoich zakładach nie tylko hodowała, ale również przetwarzała owoce. Hitem tego sezonu były truskawki. – Ciekawi mnie, ile tego gówna wtłoczyli w te cudeńka – zastanawiał się Andy ściskając dorodną truskawkę. – Są naturalne, serdeńko! Do szklarni weszła Jess i wyzywająco pogładziła swoje piersi. Wyglądała nienaturalnie pięknie w świetle halogenów. Andy uśmiechnął się, wstał z kucek i rozejrzał się jeszcze raz po szklarni. Tłuste, bulwiaste kształty wisiały na małych krzaczkach tuż przy ziemi, zdobiły wielkie, pnące się po kratownicach krzaki i wodziły na pokuszenie z gałęzi niby-drzew, których korony dosięgały prawie samego szczytu szklarni. – Nie wątpię. Spadamy! Aż dziw bierze, że do tej pory nikt nie wpadł tu z niezapowiedzianą wizytą. Zakłady leżały daleko poza miastem, na ich terenie patrolu nie pełniła żadna agencja ochrony. Widocznie szefowie spółki stwierdzili, że nikt nie jest na tyle głupi, aby włamywać się do zakładu, aby tylko ukraść truskawki. Do tego dzień, który wybrali na wycieczkę do zakładów był nadzwyczaj paskudny – lało jak z cebra, a błyskawice raniły czerwcowe niebo. Andy i Jess wyszli ze szklarni. Z platformy zeskoczył Ed i dołączył do nich. Z przybudówki obok szklarni wyszła Helen, taszcząc ze sobą ogromny worek. – Co tam taszczysz, Hel? – zapytał Ed, próbując wyszarpać worek z rąk dziewczyny. – Zostaw to, cholerny urwipołciu! To nie gwiazdka, a ja nie jestem twoim starym przebranym za Mikołaja. To chyba nawóz, spójrzcie! Dziewczyna wyjęła z worka garść białego pyłu, który przypominał białko w proszku. – Nie bierz tego do rąk, na litość boską! Ed szarpnął za rękę dziewczyny i biały proszek wysypał się na podłogę z zaciśniętej dłoni. – Nie wiemy, co tak naprawdę w tym jest. Jeśli to ustrojstwo sprawia, że truskawki mogą rosnąć na drzewach i są wielkości jabłek, to pomyśl sobie, co zrobi z twoim metabolizmem. Helen spojrzała poważnie na swój brzuch. – Nie pierdziel! Nagle, z głośnym hukiem zagasło światło halogenów. – Co się dzieje?! – krzyknęła zaniepokojona Jess – To na pewno przez burzę, za chwilę… – Nim Andy skończył wyjaśniać, usłyszeli straszliwy huk gromu. – Pewnie wywaliło korki. Nieważne, mamy latarki. Włączajcie i spadamy stąd już. Trzystulumenowe zajączki wypuszczone przez ich latarki wesoło kicały po zakładzie. Szli gęsiego pomiędzy szklarniami w stronę zachodniego skrzydła zakładów. To tam, za metalowym ogrodzeniem, czekał na nich zaparkowany Wehikuł – pieszczotliwa nazwa dla “ogórka”, który komuś skojarzył się z samochodem z przygód psa Scooby-Doo.