Nocna zmiana
NOCNA ZMIANA
Był już późny poranek, kiedy Gerard wybrał się do centrum Liverpoolu. Zawsze, gdy był w mieście, zahaczał o mały sklep zoologiczny, który prowadziło starsze małżeństwo niedaleko jego szkoły podstawowej. To była mała alejka zakupowa. Sklep mieścił się pomiędzy piekarnią i pralnią. Naprzeciwko była cukiernia, więc niemal wszystkie dzieciaki po zakupie słodyczy pędziły oglądać szczeniaki i kociaki na wystawie sklepowej. Gerard jako dziecko nigdy nie miał żadnego zwierzęcia, choć za każdym razem prosił matkę, by ta kupiła mu, choć rybkę z tego sklepu. Lubił tam przychodzić, oglądać zwierzęta i ptaki. To tam kupił Xanaxa. Jedyny kot, który już jako mały urwis ustawiał resztę towarzystwa. Syczał na właścicieli i gryzł klientów. Jego zadziorność spodobała się mężczyźnie kilka lat wcześniej i tym samym uwolnił właścicieli zoologicznego od nieznośnego mieszkańca.
Wracając do mieszkania z kocią karmą, zastanawiał się nad dzisiejszym dyżurem. To był pierwszy dzień od kilku miesięcy, gdy miał wrócić do pracy na oddziale zamkniętym. W końcu ordynator uznał, że był jedynym z pielęgniarzy, który dawał sobie radę ze schizofrenicznym Bobbim. Nie lubił zbytnio pacjentów z dołka, szczególnie tych katatonicznych. Dla niego byli warzywami bez życia i ikry. Miał jednak swoje perełki, które zawsze dodawały nudnym dyżurom pikanterii. Zmianę zaczął po dziewiętnastej, podbijając kartę w dyżurce pielęgniarek. Chwycił rozpiskę leków dla najbardziej agresywnych pacjentów i zaczął bawić się w szalonego naukowca, żonglując fiolkami z lekami. Gdy już przygotował zastrzyki, ułożył je na wózku i zaczął objazd po oddziale.
Elżbieta z oddziału na pierwszym piętrze była tego dnia spóźniona o trzy godziny. Jednak jak zwykle zaczynając zmianę, musiała przygotować sobie kawę. To miał być dla niej długi wieczór, w końcu dopiero co zeszła z dziennego dyżuru w hospicjum. Samotna matka dorosłego już faceta, ale niestety maminsynka musiała brać po dwa etaty, żeby utrzymać siebie i swoją „kruszynkę”. O ile jeszcze kilka lat wcześniej cieszyła się z faktu, że syn zerwał z narzeczoną, o tyle teraz miała już po dziurki w nosie harówki i utrzymywania pasożyta.
Między pierwszym piętrem a parterem znajdowała się łaźnia dla pacjentów. Były tam głównie prysznice, ale i mały basen dla tych, których nogi nie były w stanie utrzymać. Stare zielone płytki wyglądały jak ściany w prosektorium. Zardzewiałe słuchawki przymocowane do ścian i łuszcząca się farba na suficie nie były zbyt apetyczne. Jednak co mniej przytomny pacjent nawet i tego nie zauważał. Dla paranoików prysznice zazwyczaj zamieniały się w węże, które puszczały na nich parzący jad. Cóż, fantazje ich nie ograniczały. Czasami z tej ochoczo zapraszającej łaźni korzystali i pracownicy szpitala, szczególnie na popołudniowej i właśnie nocnej zmianie.
Elżbieta chciała zajrzeć do pierwszego pacjenta, więc udała się do sali niedaleko schodów. Im była bliżej drzwi, tym bardziej zaczęła słyszeć dziwne dźwięki. Metalowe stukoty w pierwszej chwili przypominały jej brzęczenie w rurach, gdy płynęła nimi woda. Jednak, gdy dobiegł ją urywany krzyk, przyspieszyła. Uchyliła drzwi do łaźni i zapaliła światło. W basenie była dziewczyna z łańcuchem na jednym nadgarstku. Próbowała się z niego wydostać, ale nie była w stanie się podnieść. Na gardle miała wyraźne ślady duszenia. Elżbieta szybko podniosła dziewczynę i oparła ją o brzeg basenu. Nie miała siły jej wyciągnąć. Oklepała młodą po twarzy, by ta oprzytomniała. Zapewniła, że zaraz wróci z pomocą i pognała na dół szukać Gerarda.
- Halo! Jest tu kto? - wołała, idąc w kierunku dyżurki.