GMO
– Ini mini mani mo, poznasz mnie to poznasz zło. Huh, chyba jeszcze nigdy tak daleko nie rzuciłem czymś tak ciężkim. Powinienem wystartować w olimpiadzie, co ty na to, młody.
Milcząca machina nagle ożyła. Setki małych, ostrych jak brzytwy ostrzy w kształcie kółek zaczęły się obracać. Ich dźwięk przypominał chłopcu starą golarkę dziadka.
– Wybacz, to nic osobistego. Zaraz zobaczysz jaka to fajna sprawa. Potnę cię na malutkie kawałeczki, te kawałeczki potem zmiksuję, a następnie zapakuję w taki fajny słoiczek, na który nalepię etykietę z uśmiechniętą…
– Śliwką – wypalił ktoś z zza pleców pana Truskawki.
Rozpędzony Ed naparł z całej siły na przebierańca. Zaskoczenie i impet zrobiło swoje. Pan Truskawka runął do wielkiej maszyny. Dało się słyszeć trzask łamanych kości, pękających ścięgien i rwanej skóry.
Andy podciągnął się na wyciągniętej ręce Eda i wgramolił na platformę. Popatrzył na wybawiciela i bezgłośnie skinął głową. Przyjaciel odwzajemnił się tym samym. Z dołu, z rozdrabniarki, ohydny koncert przerwał śmiech.
Chłopcy nachylili się nad krawędzią platformy. W maszynie od śmiechu zanosił się pan Truskawka. Jego ciała już prawie nie istniało, wielka papka, plątanina krwi, mięsa i kawałków ubrania. Wszystko tworzyło niekształtną masę, a jednak nadal oddychał, nadal miał siłę, aby się śmiać. Szaleńczy śmiech ustał i zmielony mężczyzna w stroju truskawki, głosem, od którego tajać mogłyby lodowce, stwierdził:
– Od małego marzyłem, aby zostać owocem Jogobelli.