Głos Wołającego Na Pustyni
- Po co? - wyrywa się Eli – jestem niewierząca.
Babcia długo mierzy ją wzrokiem. Ela chyba czuje się nieswojo, bo spuszcza oczy w talerz.
- To w co w takim razie wierzysz, dziecko? - pyta kobieta dobrotliwym tonem.
- Na pewno nie w miłosiernego Boga, który siedzi sobie na chmurce i strzeże nas od zła – dziewczyna podrywa się od stołu z wypiekami na twarzy – Nie wierzę, że ktoś taki nad nami czuwa, gdy widzę, jak matka z każdym dniem pogrąża się w ciemności. Nie wierzę, że nas kocha. Gdyby tak było, już dawno coś by z tym zrobił! - wybiega na dwór donośnie trzaskając drzwiami.
Babcia przez moment wygląda, jakby ktoś spuścił z niej powietrze. Robi mi się jej żal, mimo iż trochę się zgadzam ze słowami Elki. Po prostu nie powinna tego przekazywać w taki sposób.
- Czy ty też tak myślisz?
Wracam myślami do toczonej rozmowy.
- Trochę tak – przyznaję – Nie jest łatwo wierzyć w Boga, kiedy ma się w domu coś takiego. Przepraszam, chyba muszę się przejść – ja także wstaję od stołu.
Jestem już w pobliżu drzwi, kiedy dobiega mnie szept babci:
- Jezu, Ty się tym zajmij…
Nogi same prowadzą mnie prosto do stajni. Od kiedy pamiętam konie były dla mnie najlepszymi przyjaciółmi. One nigdy nie kłamały, nigdy nie zdradzały, zawsze też można im było powierzyć swoje problemy. Tak jak jajecznica na boczku ma zapach dzieciństwa, tak mieszanka aromatu końskiego potu i siana zawsze daje mi poczucie bezpieczeństwa. Wkraczam w progi tego królestwa, jak do domu, którego w sensie duchowym nigdy nie miałam.
Nie od razu orientuję się że w budynku jest ktoś jeszcze. Dziewczynę w stroju jeździeckim, zauważam dopiero jak uderzam nosem w jej plecy. Odskakuję przestraszona, jednocześnie żarliwie przepraszając. Dobiega mnie głośny śmiech.
- Zamyśliło się co? - dziewczyna odrzuca na plecy długi warkocz, błyskając w uśmiechu aparatem ortodontycznym. Ma tak serdeczny wyraz twarzy, że mimowolnie odwzajemniam uśmiech.
- Tak. Przy koniach zawsze odlatuję.
- No to witaj w klubie. Dla mnie tutejsze koniska są całym światem – wyciąga do mnie rękę w powitalnym geście – Martyna.
- Sara – unosi pytająco brwi – wnuczka Adeli Bąk.
- Aaa, Serafina – oczy rozjaśnia jej zrozumienie.
- Wolę być nazywana Sarą. A pani jest pewnie…
- Instruktorką, ale żadna ze mnie pani. Mów mi po prostu Martyna.
Momentalnie czuję przypływ sympatii do tej ciepłej osoby. Jest inna niż matka, ale też zupełnie odmienna od babci – bardziej bezpośrednia i radośniejsza. Rozglądam się wokół siebie. Dziewczyna chyba to zauważa.
- Oprowadzić cię?
- Oczywiście – odpowiadam z uśmiechem.
- Więc tak – przybiera przesadnie nadętą minę – Jeżowska stajnia liczy sobie obecnie trzynastu lokatorów wszelkich ras, maści i charakterów.
Chichoczę pod nosem.
- Przesadzam, nie? No dobra – kontynuuje – zróbmy to inaczej. Po kolei w boksach widzisz Sznytę, Wita, Romea, Halynę, Gza, Wiedźmę, Florencję, Kaira, Tygrysa, Sonię, Muchę, Tristana i Nike. Sznyta to typ rogatej duszy, podobnie jak Florencja. Wit, Tristan, Romeo i Mucha są leniuchami, najczęściej dajemy na nich jeździć początkującym. Kair jest artystą, lubi wszystko robić po swojemu, za to taki Giez, czy Nike uwielbiają jak z nimi się pracuje. Sonia, Halyna i Tygrys jako kuce są ubóstwiane przez dzieci.