geckie wakajee...
ojemu kuzynowi w porannym bieganiu. Dołączyła do nas dopiero przy śniadaniu, ale po jej minie było widać, że osiągnęła to, co zamierzała.
- Jutro wieczorem cała kadra udaje się do knajpki uczcić początek wakacji i wrócą jedynie na nocny obchód. – Bridget zrobiła małą pauzę, by napić się soku pomarańczowego i ugryźć kanapkę z dżemem. – Zaraz po nim wkroczysz do akcji. A teraz słuchaj, plan jest banalny.
Kiedy opuszczą ośrodek, ty wkradniesz się na taras i wejdziesz przez okno do ich pokoju, które powinno być lekko uchylone. Weźmiesz bokserki i zmykasz stamtąd. Nic bardziej prostszego. Poza tym na schodach prowadzących na taras zostawimy kogoś na czatach, by mógł cię ostrzec w razie, gdyby ktoś pojawił się na horyzoncie.
Następnie wydostaniesz się z ośrodka i zawiesisz bokserki na latarni. Jeżeli dopisze nam szczęście, to doczekają tam porannej zbiórki. Musisz jednak pamiętać, by nikt z obozowiczów ciebie nie zobaczył. To ma być w stu procentach anonimowa akcja. Rozumiemy się?
- Jasne – powiedziałam niepewnie.
- Nie ma się, czego obawiać – uśmiechnęła się do mnie Lola. – To będzie super zabawa.
Miałam wrażenie, że wszyscy byli o tym święcie przekonani, tylko nie ja. Z drugiej strony nie chciałam wyjść na jakiegoś tchórza, więc musiałam udawać zachwycenie tym „genialnym” planem, który niestety później okazał się daleki od ideału.
Następnego dnia, zaraz po obchodzie, ruszyliśmy ostro do akcji. Matthew został moim strażnikiem i stanął na czatach, wcześniej blokując drzwi na taras, by nie zamknęły się zaraz po wyjściu opiekunów.
Kadra opuściła budynek o wpół do drugiej, a my wkroczyliśmy do akcji trzydzieści minut później.
Najpierw upewniliśmy się, czy teren na drugim i trzecim piętrze był czysty. Gdy przedostaliśmy się na górę, Matthew został na schodach, a ja ruszyłam na taras. Dotarłszy pod okno mieszkania opiekunów, które oczywiście było uchylone, wdarłam się do środka i zaczęłam szukać mojego skarbu.
Bridget powiedziała, że Robert zajmuje sypialnię obok kuchni, a jego łóżko znajduje się pod oknem. Ruszyłam więc w tamtym kierunku i zaczęłam przeglądać rzeczy opiekuna. Podziękowałam Bogu, że Craney nie rozpakował jeszcze wszystkich ubrań i zostawił część w walizce pod łóżkiem. Pogrzebałam w stercie ciuchów i znalazłam granatowe bokserki w misie, z wyhaftowanym na jednej nogawce tekstem „Dla misia od kocicy”. Z trudem zdusiłam w sobie śmiech i ruszyłam w kierunku okna, którym weszłam do środka. Tam jednak czekała mnie niemiła niespodzianka.
Kiedy jedną nogą byłam już na tarasie, zobaczyłam Matthew wbiegającego przez drzwi, machającego do mnie i chowającego się za murem. Chwilę po nim usłyszałam zbliżające się na schodach kroki, których właścicielem okazał się Craney.
W szybkim akcie desperacji wróciłam do apartamentu i ukryłam się w kuchni pod stołem.
Robert wszedł do mieszkania i udał się w stronę sypialni.
Byłam niczym sparaliżowana. Modliłam się, by jego wizyta trwała jak najkrócej i Bogu dzięki zostałam wysłuchana.
Craney wziął coś z pokoju i wyszedł.
Odczekałam chwilę i sama ulotniłam się z pomieszczenia, kierują w stronę Matthew stojącego przy drzwiach.
- Było niebezpiecznie! – powiedziałam z uśmiechem. – Ale udało się!
- Nie byłbym tego taki pewien – powiedział i wskazał na drzwi. – Zamknięte na klucz. Odciął nam drogę.
„No to klapa” – pomyślałam.
- Nie ma stąd innej drogi wyjścia?
Matthew zastanowił się przez chwilę i ruszył w stronę balustrady.
- Chodź tu – powiedział przechylając się i spoglądając w dół. – Chyba jesteśmy uratowani.
Nie byłam pewna, o czym dokładnie mówił, ale posłusznie podeszłam.
- Tu jest drabina przeciwpożarowa.
Wskazał ręką na metalową konstrukcję, której wygląd nie bardzo mnie przekonywał.
- Zejdziemy nią na dach składziku, a z niego zeskoczymy na dół