geckie wakajee...
. Byłam poza źródłem wszelkich podejrzeń, co oczywiście bardzo mnie cieszyło. Natomiast reszta obozu wraz z opiekunami cieszyła się z bokserek „Misia” Craney’a. Docinki oraz uśmieszki za jego plecami ciągnęły się przez kilka dni, po czym wszystko unormowało się i jedynie w chwilach wściekłości na opiekuna, ktoś zamruczał pod nosem coś na temat jego bieliźnianej garderoby.
Natomiast w naszym pokoju na nowo powrócił temat spisku dotyczącego połączenia Leny i Patricka. Niestety okazało się, iż na jego drodze pojawił się mały problem. Otóż musiałyśmy znaleźć chłopaka, który bez żadnych podejrzeń mógłby udawać, że jest na śmierć zakochany w Lenie.
Na początku zastanawiałyśmy się, czy do całego spisku nie wkręcić Dana, Dawida, bądź innego z naszych znajomych. Jednak po dłuższym rozmyślaniu zrozumiałyśmy, iż wtedy cały plan mógłby się szybko wydać. Postanowiłyśmy, więc poszukać nowego oblubieńca Leny poza naszą grupą. I tu zaczynały się kolejne schody.
Gdzie miałyśmy w przeciągu kilku dni znaleźć chłopaka, który jest przystojny, romantyczny, czuły, sympatyczny i do tego bez problemu zgodziłby się na całą tą farsę? Przecież nie mogłyśmy ogłosić castingu na Idealnego Faceta Greckich Wakacji!
Tak więc prześwietlałyśmy wzrokiem każdego potencjalnego kandydata podczas posiłków i plażowania. Nawiązałyśmy tyle nowych znajomości z chłopakami z obozu, że po dwóch dniach z większością byłyśmy w stosunkach, co najmniej koleżeńskich. Przeprowadziłyśmy mnóstwo rozmów dotyczących ich zainteresowań, gustów, stylów bycia i ulubionych typów kobiety, dzięki czemu Cosmopolitan mogłoby nas spokojnie zatrudnić do tworzenia działu: „Co siedzi w jego głowie – czyli wszystko, czego o nim nie wiesz”. Nasza prywatna wiedza na temat osobników płci przeciwnej została poszerzona do rozmiarów Oceanu Spokojnego, jednak tego jedynego nie było nigdzie widać, ani słychać.
Albo byli za mali, albo niezbyt przystojni. Albo nie posiadali w sobie nic z romantyzmu, byli zbyt wulgarni i obleśni, albo ich flegmatyczne zachowanie i nudzenie o fizyce jądrowej mogłoby każdego wprowadzić w stan śpiączki. Część nie potrafiła porozmawiać na żadne tematy, prócz sportu, samochodów i mangi, część była tak nieśmiała, że o niczym nie dało się z nią porozmawiać. Ich mózgi były albo zbyt skupione na kopulacji, albo jedynym ideałem dziewczyny, jaki uznawali była lalka Barbie.
W trzecim dniu poszukiwań zaczęłyśmy tracić wszelką nadzieję na powodzenie naszego planu. I właśnie wtedy, gdy byłyśmy już prawie pewne, że nic z tego nie wypali, pojawiło się jasne światełko na końcu tego ciemnego tunelu.
Światło to nazywało się Martin Müller, pochodziło z Niemiec i zabłądziło do naszego pokoju w pewien piękny, gorący wieczór, podczas którego jak zwykle pół obozu stworzyło sobie u nas miejsce spotkań towarzyskich.
Nasz apartament wieczorami stawał się salonem gier i zabaw. Wszyscy znajomi i nieznajomi, którzy z nimi przychodzili rozsiadali się albo na łóżkach, albo na balkonie i grali we wszelkie im znane karciane gry, przy rytmach najnowszych hitów dobiegających z odtwarzacza Bri i dźwiękach rozmów. Podczas takich spotkań zawierałyśmy mnóstwo nowych znajomości, a Bridget była w swoim żywiole, poznając nowych facetów i znajdując się w ich centrum uwagi. Kochała flirt i dobrą zabawę, było to po niej widać z daleka. Na obozie miała całe mnóstwo przyjaciół, z którymi wiązały ją jakieś zakręcone wspomnienia.
Ale wracając do naszego światełka nadziei.
Zawitał do nas, aby pożyczyć trochę proszku do prania. Drzwi otwarła mu Bridget i od razu oniemiała. Wysoki, przystojny brunet z zielonymi oczami prawie pobił ją na kolana swoim olśniewającym uśmiechem. Kiedy doszła do siebie, zaprosiła go do środka i poprosiła, aby chwilkę zaczekał w przedpokoju, a sama ruszyła w poszukiwaniu nas. Przedarła się przez tłum ludzi na balkon, gdzie wraz z Olą ogrywałyśmy Daniela i Łukasza w rozbieranego kenta (chłopcy siedzieli już w sa