Front, cz.2/2
– Podejdźcie. Powoli i ręce w górze! – Wartownik dalej był czujny. Kiedy się zbliżyli, obszedł ich i zakomenderował – odwróćcie się! – Dopiero teraz oświetlił ich twarze latarką. Janek od razu poznał, że nie ma do czynienia z żółtodziobem. Taki nieopierzony żołnierz nieopatrznie zaświeciłby prosto w stronę pozycji Niemców, wystawiając się na prawdopodobny ostrzał. – Pokaż dokumenty. – Na te słowa Janek powoli wyjął z kieszeni bluzy książeczkę wojskową i podał wartownikowi. Ten odsunął się na dwa metry i, nie tracąc czujności, zaglądnął do niej. Po chwili oddał ją i ponownie zakomenderował – idziemy. Przede mną.
– A karabiny? – zaoponował Janek. – Mamy je zostawić? Jesteśmy żołnierzami, nie jeńcami.
Wartownik przez chwilę się zawahał. Wreszcie odrzekł – dobra. Podnieście je za lufę i trzymajcie nad głową. Jeden gwałtowny ruch i… – wymownie klepnął dłonią w swój karabin.
Ruszyli w kierunku wskazanym przez żołnierza. Po kilku minutach znaleźli się przy wiejskim domku, przed którym stał żołnierz na warcie. Wartownicy zamienili ze sobą kilka słów i jeden z nich wszedł do środka. Po chwili wrócił i machnął ręką na czwórkę wojennych szczęśliwców – wejść. Kapitan chce was widzieć.
Weszli do środka pod lufą karabinu drugiego wartownika. W pokoju zaspany oficer dociągał pas. Spojrzał na nich. Janek podszedł o krok, wyprężył się i służbowo zameldował:
– Obywatelu kapitanie, kapral Brałkowski wraz z trzema kanonierami…
– Dobra, dobra. – Oficer ziewnął, siadł za stołem i wyciągnął rękę. – Dokumenty. Wszystkich.