Blaski i cienie życia. Gumka.
Blaski i cienie życia. Gumka.
Spojrzał wokół siebie wzrokiem człowieka ledwo co wyrwanego z głębokiego i miłego snu. Nowy dzień, nowe zadania, nowi ludzie...
- pomyślał, wolno wprowadzając szare komórki w rytm ulubionej codzienności. Szybko załatwił poranną toaletę i w harcerskim tempie ubrał się jak zwykle elegancko, zaprawdę z klasą. Stanął przed lustrem. Przyglądał się sobie z dawką samozadowolenia przemieszanego z trudem skrywanym podziwem.
Nareszcie jestem Kimś
- przepłynęło mu przez głowę i umknęło porwane nurtem myśli narastających z rana z jak zwykle bardzo charakterystycznym szumem. Mam to coś, młodość, sylwetkę, pozycję, miły głos
- pobudzone ego szeptało mu gorączkowo gorące słówka wprost do ucha wewnętrznego. Mimo tak wczesnej pory poczuł się wyjątkowo dobrze. Silny jak lew, mądry jak sowa, sprytny jak lis, zbudowany jak... misiu Jogi?! Uśmiech rozświetlił jego mądre oblicze. Spojrzał jeszcze raz w lustro. O! Coś go zaniepokoiło, jakiś szczegół, który nie wiadomo dlaczego umknął mu poprzednio. Co się dzieje?!
- zadał sobie nie do końca stylistycznie poprawne pytanie. Brakowało kawałka nogawki... Nie, nie nogawki... nogi. Ooo! a teraz w okolicach brzucha pojawiła się nieregularna wyrwa. Co się dzieje?! Gwałtownie zaczął w nim budzić się z zimowego snu przeraźliwy, paraliżujący strach. Jedna chwila i... zniknęło pół twarzy na której jeszcze tlił się nie do końca pasujący do powagi sytuacji uśmiech i cokolwiek już rozmazana duma.Wojtusiu! Wojtusiu! Gdzie jesteś?! Chodź do mamy!
- pani Spoko szukała synka ze swoim ulubionym porannym spokojem wynikającym z jak zwykle bardzo udanej nocy. Synka, który jak to bywa na ogół gdzieś się zapodziewa. Jej ukochany mąż jeszcze smacznie spał. Niech sobie wypocznie
- pomyślała. Z nieskrywaną ulgą stwierdził wieczorem, że wreszcie skończył obiecany szkic. Włożył w niego tyle pracy. Tak bardzo chciał oddać osobowość portretowanej postaci. Prawdziwy z niego artysta
- przemknęło przez myśl pani Spoko i na jej zaczerwienionej twarzy odmalowała się wyraźnie autentyczna duma szczęśliwej małżonki. Tylko gdzie znowu zapodział się Wojtuś?!
- błąkało się jej po głowie gdzieś między dumą i radością. W tym czasie Wojtuś z zacięciem i determinacją, wkładając w to olbrzymi wysiłek małego, upartego dziecka, szurał gumką myszką po kartce położonej na biurku tatusia, białej kartce pokrytej jakimś bardzo brzydkim rysunkiem. Maza, maza, maza!
przelatywało mu jak stado ptaszków przez tak niewielką jeszcze główkę. Tatusio się ucieszy... Wojcia jest dobry, pomaga swojemu tacie. Pucu, pucu, pucu...