Front, cz.2/2
(cd.)
Janek myślał, że w kilka-kilkanaście godzin dotrą do swoich. Jednak ich tułaczka przeciągnęła się aż do sześciu dni. Ciągle natykali się na oddziały niemieckie; musieli się wycofywać i szukać innych możliwości ich ominięcia. Na szczęście Saksonia była w tym rejonie gęsto porośnięta lasami, czwórka ocalałych artylerzystów prawie cały czas mogła poruszać się pod ich osłoną. Pierwszy nocleg zorganizowali w gęstym zagajniku, ale noce były jeszcze zimne. W kolejne więc, ryzykując, nocowali w obejściach opuszczonych gospodarstw położonych blisko lasu. Tam też znajdowali pozostawione przez gospodarzy resztki żywności.
Kolejny raz wojenne szczęście nie opuściło jednak Janka i szeregowców, jego towarzyszy niedoli. Przetrwali i przeżyli, nie wpadli w łapy esesmanów. W czasie swojej kilkudniowej tułaczki kilka razy natknęli się na skutki ich zbrodniczych wyczynów – zwłoki polskich żołnierzy. Zamordowanych jako jeńców, a nie poległych w boju. Było to łatwe do rozpoznania dla człowieka znającego wojenne rzemiosło – żołnierze byli bez pasów, leżeli w jednym miejscu, pod płotem lub w przydrożnym rowie. Te makabryczne obrazy zwiększały ich czujność i ostrożność w wędrówce na bliskich tyłach wroga – jednostek polskich nie zaatakowały oddziały zwykłego Wehrmachtu, tylko Waffen SS – zbrodniczy pretorianie Hitlera, którzy nie mieli już nic do stracenia.
Janek i trójka jego żołnierzy kierowali się ciągle na północ, skąd dochodziły odgłosy nieustających walk. Wreszcie szóstego dnia wędrówki, późnym wieczorem udało im się dotrzeć prawie do linii frontu; wskazówką było zagęszczenie wojsk niemieckich w pobliskiej wiosce. Nie słychać było w pobliżu odgłosów strzałów i wybuchów, walki ustały na czas nocy. Ich szanse przedarcia się zwiększał brak ciągłej linii transzei oraz pól minowych, jak to zwykle zdarza się przy ruchomym froncie.
Zatrzymali się na skraju lasu. Byli zmęczeni, zgłodniali i brudni, ale Janek nie śpieszył się. Zbyt dużo przeszli, aby prawie u celu dać się schwytać i zabić przez esesmanów.
Wstrzymał pozostałą trójkę współtowarzyszy:
– Zatrzymajmy się. Ruszymy za kilka godzin.
– Na co czekać? Jesteśmy już prawie u naszych! – zaoponował jeden z młodziutkich kanonierów.