Front, cz.2/2
Teraz jednak dostrzeżony punkcik świetlny był zbawienny dla Janka. Jeżeli natknął się na esesmanów, nie dostrzegli go i mógł się niezauważony wycofać. Jeżeli zaś były to już polskie oddziały, oznaczało to dla czwórki tułaczy chwilowy koniec zabawy z kostuchą w podchody.
Janek obejrzał się do tyłu, zobaczył że pierwszy z idących za nim kanonierów przywarł również do ziemi. Odetchnął i nakazał ręką, aby żołnierz pozostał w miejscu. Spojrzał ponownie przed siebie, ale ogieniek już zniknął, nie mógł dojrzeć sylwetki palacza. Swój czy wróg? Postanowił podczołgać się bliżej – powoli, jak na ćwiczeniach przesuwał ciało po mokrej ziemi, wpierw macając ręką przed sobą, aby usuwać zdradliwe gałązki. Po kilku przebytych metrach zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Nic jednak nie było słychać, nawet z oddali nie dochodził żaden dźwięk. Panowała cisza, jakby wczoraj wojna się już skończyła, a on o tym nawet nie wiedział.
Podczołgał się jeszcze kilka metrów i znowu zatrzymał. Gdzie ten cholerny wartownik?! Wpierw zdradził się paleniem papierosa, a teraz żadnego dźwięku nie wydaje? Może przysnął? Co robić, przecież nie będzie warował na zimnej ziemi do brzasku…
Janek pomacał ręką naokoło siebie. Jest! – wyczuł pod dłonią niewielki kamień. Zacisnął na nim palce, odczekał jeszcze chwilkę, lekko uniósł się z ziemi i rzucił go w bok, jak najdalej od siebie. Od razu przywarł do ziemi. W tym samym momencie rozległ się głuchy, stłumiony odgłos upadającego na ziemię kamienia.
– Kurwa, co jest? – dosłyszał stłumiony głos wartownika i szczęk repetowanego karabinu. – Kto się szlaja? Hasło!