Front, cz.2/2
Wolał nie iść ubitą polną drogą. Skradał się na przełaj przez pola, które na szczęście w wielu miejscach były porośnięte małymi zagajnikami oraz krzewami. Ominął dużym łukiem zabudowania wioski majaczące w ciemnościach. Co chwila oglądał się za siebie – pierwszy z kanonierów szedł za nim jak wierny pies, utrzymując nakazaną odległość.
Po prawie godzinie marszu zatrzymał się wśród rosnących obok siebie kilku drzew i machnął ręką na niego. Poczekał, aż podeszła cała trójka żołnierzy. Odetchnął – nikt z nich się nie zgubił. Cicho powiedział:
– Chyba już niedaleko do naszych. Pójdę dalej przodem, ale teraz idźcie już bliżej siebie. Obym pierwszy dostrzegł… – nie dokończył. Po co niepotrzebnie straszyć młokosów. Na wojnie różnie bywa – czasem wartownik wpierw strzelał, a dopiero potem pytał, kto idzie. Swój, nie swój, w nocy wszystkie koty są czarne, a strach ma wielkie oczy…
Ruszył znowu przed siebie. Po kolejnych kilkunastu minutach natknął się na mały rów melioracyjny, przeskoczył go i od razu przywarł do wilgotnej i zimnej trawy – z przodu dojrzał rozżarzający się mały punkcik. Ani chybi ktoś ukradkiem palił papierosa! O tak późnej godzinie w nocy był to pewnie wartownik, który zlekceważył zachowanie bezpieczeństwa na froncie. Przecież to jedna z podstawowych zasad – żadnych światełek w nocy! Taki żarzący się papieros widać w ciemności z daleka. Już wielu żołnierzy pożegnało się z życiem przez taki skrajny brak odpowiedzialności.