Fragment noweli "The Bohater?"
Max jestem. Max Goddard choć moje nazwisko nie ma tu żadnego znaczenia. Sami już wiecie że jestem głównym bohaterem tej opowieści, w końcu ode mnie się to wszystko zaczyna. Nieźle trafiliście! Początek dnia, a ja już stoję za rogiem ściskając w rękach moją czarną Berettę kaliber 9 mm. Co chwila kukam zza muru i kontroluję sytuacje sprzed banku. Aaaa, nie powiedziałem wam. Jestem prywatnym detektywem, typowym filmowym gliną z szarą i smutną przeszłością. Teraz stoję na kolejnej akcji i czekam na rozwój wydarzeń. Heh, gdyby to była książka to moglibyście ją kupić pewnie za pół ceny bo wszystko się zaczyna jakby od połowy, a nie od początku. Mniejsza z tym. Wyobraźcie sobie, że dwóch zamaskowanych gości wtargnęło godzinę temu do lokalnego banku tylko, że nie zdążyli się ulotnić z kasą bo ktoś wezwał policję. Typowy napad na bank. Choć może nie taki do końca typowy. W końcu jeszcze nieczęsto się zdarza, że dwóch fagasów rzuca się na malutki bank z karabinami typu Kałasznikov. Ruski wyrób. To nie jest bezpieczna zabawka, a tym bardziej w rękach twojego przeciwnika. Jednym nabojem można przebić szynę z odległości 1000 m. Jeden celny strzał może od razu zesłać cię do krainy wiecznej radości. Możecie być pewni, że po jednym trafieniu w tors czy głowę zmienicie się nie do poznania. Dopiero testy DNA mogą potwierdzić waszą tożsamość. Do teraz się zastanawiam jak amerykańscy policjanci na filmach wylizują się z takich postrzałów. Twardziele. Wiem, wiem, gaduła jestem. Lubię gadać. Takiego musicie mnie zaakceptować jeśli chcecie wytrwać do końca tej opowieści. Max, przyklejając się mocno do muru i trzymając się kurczowo swojego pistoletu niczym turysta przewodnika, zerknął nerwowo w stronę podwójnych oszklonych drzwi prowadzących do środka banku. Dokładnie naprzeciw wejścia stoi kilkunastu jego kolegów w mundurach, skrytych za radiowozami, z wymierzonymi pistoletami. Po wewnętrznej stronie szklanych drzwi nerwowo chodzi dwóch zamaskowanych mężczyzn z karabinami w dłoniach i plikami banknotów w kieszeniach. Podłoga usłana jest rozsypanym bilonem i ludźmi leżącymi twarzą do ziemi, którzy akurat znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Ale nie wszyscy jeszcze żyją... Nie wszyscy zakładnicy jeszcze żyją, mówię wam. Jestem tego pewien. Zbyt wiele podobnych akcji przeżyłem abym teraz mógł się pomylić. Mniej więcej trzy lata temu ściągnęli mnie na taką akcję w nocy. Czterech naćpanych i uzbrojonych gnojków napadło na kantor wymiany walut. Byli zbyt nerwowi aby wszystko poszło gładko. Wpakowali we właściciela chyba ze dwa magazynki. Ciało wyglądało jak ser szwajcarski, mówię wam. Na sekcji zwłok klęli non-stop bo dwie godziny im zajęło żeby wszystkie kule z ciała wyciągnąć. Nawet przerwę na lunch musieli sobie odpuścić. Ale to było dawno. A ci tutaj też nie są profesjonalistami. Za długo to wszystko trwa. Stanowczo za długo. Nie podejmują żadnych decyzji, nie wysuwają żadnych żądań. To tak jakby zaplanowali napad do momentu wejścia do banku i nie zastanowili się jak postąpić jak przyjadą gliny. No ale fakt, oni nie planowali że przyjadą gliny. Max zdecydowanie nie kwalifikuje się na okładki czasopism o modzie. Jego zniszczona ciągłym stresem twarz, na której czas powoli rysuje już zmarszczki, nie daje po sobie poznać, że w tym zmęczonym i nieco zgorzkniałym człowieku bije dopiero 38-letnie serce. Ubrany w ciemnozielony prochowiec i wymięte spodnie wygląda raczej jak menel spod budki z piwem niż doświadczony policjant ze znaczącym już stażem pracy. Charakterystyczny grymas na twarzy i kilkudniowy zarost każą myśleć, że ma się do czynienia z człowiekiem, którego każda minuta egzystencji jest cierpieniem, a każdy pomyślnie zakończony dzień ma usprawiedliwiać jego niechlujny wygląd. Stoi tak wciąż schowany za rogiem i czeka na jakąś reakcję przestępców. Tymczasem po drugiej stronie barykady bandyci szykują się do zakończenia dnia pracy i udania się do domu. Jack, musimy stąd, kurwa