Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia b
Dwóch kolesi i jedna panienka, wszyscy odziani w skóry jaszczurek, to ewidentnie Czachy. Chlali najwięcej, warcholili się, darli mordy i wiwatowali nieustannie dopraszając się o wpierdol. Wyglądali jednak groźnie i wszyscy, łącznie z Nealem zdawali się ich akceptować. Jeden koleś miał spiłowane zęby i kiedy się uśmiechał, przypominał prehistorycznego pterodaktyla.
Tuż za nimi, w równie ciemnym kącie, co ten znajdujący się za plecami Blaine’a, siedział wyglądający na wagabundę starszy facet. Miał gruby pancerz ze skóry jaszczurki (skąd oni je biorą?!), płaszcz, plecak i maskę przeciwgazową, którą na czas ucztowania uniósł do góry przesuwając na czoło i czubek głowy.
Jego winchester o ściętych lufach z nadanym najpewniej imieniem „Obrzyn” stał grzecznie oparty o pobliską ścianę.
Warto zauważyć, że facet jako jedyny pił z gracją i kulturą. Co prawda kilkanaście stojących na stoliku kieliszków świadczyło, że albo jest już napierdolony w trzy dupy, albo ma kurewsko twardy łeb. Tak czy siak należało się z nim liczyć, zwłaszcza, że przez cały czas milczał obserwując otoczenie.
Ostatecznie w kącie za nim, tuż pod zabitym dechami oknem, garbił się Ismarc. Ismarc był wędrownym obieżyświatem, który kursował od baru do baru i oferował spragnionym słuchaczom piękno swojego głosu…
- TWOOOJAAAA GŁOOOOOWAAAA TO CZAAAASZAAAAA!!!
To próbka jego liryki. Barwę głosu i zdolności wokalne możecie sobie wyobrazić. Chociaż, może lepiej tego nie róbcie…
- JEEEEESTTTT OOOOKRĄĄĄĄGŁAAAAAA NICZYM PIEEEEPRZYYYYYK!!
Blaine sypnął mu garstką kapsli, tylko po to żeby wkurwić kłębiące się przy stoliku obok Czachy. Jednak okazało się, że Ismarc – fatalny śpiewak – wcale nie jest taki kiepski jeśli chodzi o udzielanie informacji. Za dwie kolejki, kiedy siedział cicho i pił, poinformował Blaine’a, gdzie do tej pory gościł i gdzie muzykowanie wychodziło mu najlepiej.
Hub wszyscy znali, tak więc to pominiemy.
Bractwo Stali, to tajemne, wzbudzające szacunek samą już tylko nazwą stowarzyszenie wydawało się Blaine’owi jakąś potężną frakcją o znacznych wpływach w post-apokaliptycznym świecie. Pamiętał jak na wzmiankę Martina, Chanowie w obozie Garla pobledli i rozeszli się byle tylko uniknąć patrolu na terenach należących do Bractwa. Po rozmowie z Ismarckiem okazało się, że Kelly niewiele się pomylił. Leżące nieopodal Bractwo Stali faktycznie stanowiło silną frakcję, która dysponowała przedwojenną wiedzą, technologią i świetnie wyszkolonymi, odzianymi w pancerze wspomagające żołnierzami.
Blaine uaktualnił mapę Pipka. Naniósł na nią również niejakie Adytum, Gruzy czy coś podobnego. Ismarc wspominał, że leżały na terenie dawnego Los Angeles. Jednego z wielu miejsc, gdzie termojądrowe głowice kitajców spopieliły praktycznie wszystko. Stwierdził jednak, że nie bardzo mu się tam podobało.