Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia b
- WOOOLAAAAŁBYYYYM SMAAAAŻYYYYĆ!!!
Boże, skąd on bierze te teksty?
- Nie mam pojęcia – burknął przesłodzony od Nuka-Coli Blaine. Po chwili otrząsnął się akurat by spojrzeć w stronę krzątającego się za barem Neala.
Właściwie to nie krzątającego się. Neal stał tak jak wtedy, kiedy usłyszał, co właściwie ma nalać odzianemu w czarną, zawadiacką skórę podróżnikowi. Jednak tym razem głowę miał mocno przechyloną do przodu, a spojrzenie zdawało się mówić, że widywał tu już gorsze rzeczy, ale zawsze w wykonaniu pijaków. Trzeźwi zazwyczaj zachowywali się normalnie.
- Neal – zwrócił się do niego Blaine używając swojego najbardziej czarującego i ujmującego tonu – czy mógłbyś dolać mi jeszcze szklaneczkę?
Gdy tylko półczarne, pękające bąbelki zaczęły wytryskiwać z szklanki niczym płynne fragmenty skał z rozpalonego do czerwoności wulkanicznego stożka, Kelly sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i podał Nealowi pięć kapsli.
- Reszta dla ciebie.
Neal nie odpowiedział. Przez chwilę patrzył na forsę wiszącą w garści Blaine’a niczym papuga w podsufitowej klatce. Sięgnął po nią i skinął lekko głową.
- Powiedz mi, Neal, co to za trofeum tu na blacie?
Właściciel Nory Szumowin zmierzył go srogim spojrzeniem księdza rugającego profanujących ołtarz ministrantów. Niewielki, złoty pucharek z uchwytem i brązową plakietką stał natomiast niewzruszony tam, gdzie znajdował się przez cały wieczór.
- To nie trofeum, tylko urna. Zawiera prochy mojej żony. Poza barem jest to najcenniejsza rzecz jaka mi w życiu została.
Bardzo ciekawe, Neal. Bardzo ciekawe. Blaine mógłby to samo powiedzieć o swoim Ochłapku…
- STAAAALOOOOWAAAA KLAAAATKAAAAAA!!!
Ismarc darł się dalej w najlepsze. Mimo to w jego głosie powoli zaczynała niknąć werwa. Było już dosyć późno. Na zewnątrz hulał wiatr, zaś rozpędzone krople deszczu pędziły z impetem ku ziemi rozbijając się w otoczce głośnego dźwięku o szczelny dach Nory Szumowin. Lokalna i nielokalna menażeria wypiła już, co swoje i wyszczekała się. Nastrój powoli ulegał sposępnieniu. Dla wszystkich barowych ciem, zaprawionych w sztuce wnikliwej oceny panującej w takich przybytkach sinusoidalnej aury, był to najlepszy moment by chcąc uniknąć rozróby opuścić tonący statek.
- Te, Trish – przepity, zdarty głos kolesia przypominającego prehistorycznego pterodaktyla był oznaką, że Blaine i kilka innych osób przegapiło ten moment. – Cho no tutaj i weź powiedz temu sterczącemu w kącie chujowi żeby w końcu zamknął mordę!
Żebyś nie miał wątpliwości, Blaine, ty do tego doprowadziłeś.
- Niiiiżżżż zapłaaaaa…
Ismarc urwał w pół zwrotki jak pod wpływem przecinającego mu struny głosowe noża. Mimo to Czacha o naostrzonych, spiłowanych zębach nie zamierzał odpuścić.