Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia b
Bob odwrócił się, mruknął coś pod nosem i chwiejąc na boki jakby przemierzał właśnie pokład walczącego ze sztormem statku ruszył z powrotem w stronę swojego stolika.
Blaine raz jeszcze uniósł szklankę i niepewnie wlał w siebie łyk Nuka-Coli.
Hmm… cholera, niezłe! Naprawdę niezłe!
To prawda. Błękitny, bąbelkowy napój o nieznanej recepturze był cholernie słodki i ujmujący. Blaine naprędce stwierdził, że jeszcze nigdy w życiu nie pił czegoś tak dobrego. Opróżnił szklankę w kilku haustach i z brzękiem uderzającego o drewniany blat szkła, postawił ją przed sobą żądając od Neala dolewki.
Impreza zaczynała się z wolna rozkręcać…
30
Przybliżmy moce nieco panującą w tej urokliwej mordowni atmosferę?
Facet do którego należała Nora Szumowin, stojący za blatem starszy skurwysyn, który przegnał Ochłapa na deszcz, to Neal. Neal był jednym z pierwszym mieszkańców Złomowa i wraz z Killianem uczestniczył we wznoszeniu miasta spośród znajdujących się na tutejszym wysypisku śmieci. Od przeszło dwudziestu lat prowadził bar. Było to jedyne miejsce w Złomowie, gdzie za odrobinę kapsli można było łyknąć coś mocniejszego. Oczywiście stacjonujący nieopodal w swojej fortecy Gizmo łasił się na lukratywną perspektywę przejęcia przybytku. Przypuszcza się, iż znajdująca się teraz w stojącej na krańcu kontuaru złoconej urnie – zaklęta pod postacią proszku - żona Neala wcale nie umarła z przyczyn naturalnych, jak to twierdził doktor Kostuch. Chodziły plotki, że nie mogący dojść do porozumienia z Nealem Gizmo wystosował nieco mocniejsze argumenty. Ale mimo to stary-lubiący-sobie-od-czasu-do-czasu-łyknąć Neal nie miał najmniejszej ochoty przekazywać własnej krwawicy w łapy tego „tłustego skurwiela”.
Siedzący w ciemnym kącie, śmierdzący nawozem i krowim gównem rolnik to Bob. Bob przez całe życie pracował w polu. Kiedy przed kilkoma laty zmarła jego żona (najwyraźniej ku wielkiej uldze mężów, małżonki padały w Złomowie jak spryskane Raidem muchy), Bob popadł w depresję i zaczął pić. Pił właściwie przez tyle czasu, co pracował w polu, ale kiedy opuściła go Dolores, rozbuchał się jak pracujący na pełną parę hutniczy piec i właściwie jakakolwiek myśl o wyjściu z ciągu jawiła się tu – również i przede wszystkim dla znających Boba ludzi – jako czysty i wulgarny absurd. Nie było go stać na opłacenie frajera od ciągnięcia chomąta, tak więc niewielkie uprawiane przez niego poletko zarosło chwastami, a pośród gnijących resztek buszowały myszy i robaki.
Trish, mała, krzykliwa i brzydka jak siedem nieszczęść kelnerka pomagałą Nealowi obsługiwać gości. Właściwie jej praca nie wymagała jakiś specjalnych kwalifikacji, co nie znaczy, iż była łatwa. Od godziny szóstej wieczorem do godziny bliżej nieokreślonej o poranku musiała kursować pomiędzy stolikami zaopatrując spragnione ćmy w kolejne porcje wódy, pozwalającej przetrwać trudy życia i braki perspektyw. Do tego dochodziły umizgi, podszczypywania, klepania po dupie, łapanie za cyce i dobieranie się do tego, co Trish skrywała za brudnymi pantalonami i jak domniemywał Blaine, równie brudnymi majtkami. Neal miał naturalnie zachomikowaną pod kontuarem spluwę, ale jak dotąd nigdy nie było aż tak ostro, by kilka słów zamieniać na ołów.