Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia b
- Trish, do kurwy nędzy! Mówiłem, żebyś tu przyszła! I przynieś jeszcze, co nieco!
Niechętnie, pod bacznym spojrzeniem Neala i całej reszty zebranych w Norze s(S)zumowin, Trish podeszła do okupowanego przez pseudo-gang stolika i postawiła na nim trzy brudne, minimalistyczne kieliszki.
- To jeszcze nie wszystko, kotku – rzucił lubieżny pterodaktyl i złapał ją w pół pasa usadzając na swoich kolanach po czym bezceremonialnie zaczął macać po cycach i cipie.
- Puszczaj mnie! Puszczaj mnie ty śmierdzący skunksie!
Śmierdzący skunksie?
Martwą, pełną wyczekiwania ciszę zalegającą we wnętrzu baru – nie licząc oczywiście sapiącej Czachy i szamoczącej się Trish - przerwał bardzo dyskretny i niemalże niezauważalny dźwięk przesuwanego po drewnie metalu.
Kiedy łobuz zamachnął się i przyrżnął kelnerce w żuchwę, Blaine przezornie zasłonił uszy. Całe szczęście znajdował się w najdalszym możliwym miejscu od zgrai nastoletnich wichrzycieli. Tylko dzięki temu uniknął bliskiej relacji z tym, co pozostało z Pterodaktyla, kiedy Neal raz, a celnie, pociągnął za cyngiel swojego 14 milimetrowego pistoletu…
31
- Co o tym myślisz, Ochłapku?
Wilczur mieszaniec z pręgą białej sierści wzdłuż kręgosłupa posłał swojemu panu ukradkowe i bardzo pospieszne spojrzenie. Ochłap miał teraz ważniejsze sprawy na głowie niż podziwianie leżącego w wielkim, wysokim, dwuosobowym łożu z metalowym, fikuśnie kształtowanym wezgłowiu Blaine’a.
- Nie mam pojęcia, gdzieś dorwał to kopyto, Ochłap, ale jak ktokolwiek dowie się, że to twoja sprawka, poszczują nas widłami i tyle będzie z mojej forsy…
/ Spoko, nie martw się! – pomyślał pies wciąż pałaszując, co lepsze fragmenty mięsa na odgryzionej w stawie biodrowym krowiej nodze – Nikt się niczego nie dowie! Właściwie, to gdybym ci powiedział, skąd wytrzasnąłem ten smakołyk, pewnie wyrzuciłbyś mnie na deszcz, jak ten okropny facet w barze… /
- Upewniłeś się przynajmniej, że nikt cię nie zobaczy? Miałem wystarczająco problemów, żeby przemycić ci tego gnata pod bacznym spojrzeniem Marcelles. Wygląda na to, że w tym mieście nikt nie lubi psów. Dasz wiarę, że twoja obecność tutaj i uczta kosztowały mnie pięć kapsli więcej?
/ Wielkie mi rzeczy, jakieś bezużyteczne kapsle. Nawet nie da się ich zjeść. A to? To tutaj? Smakowity kawałek kości i mięska. Jak dobrze mi pójdzie, ogryzę ją po całości, a potem rozłupię na pół i dobiorę się do szpiku. Żebyś ty wiedział, jakie to jest dobre. Łapy lizać! I pomyśleć, że taki rarytas leżał na stercie śmieci i odpadków na tyłach rzeźni… /
Wynajęty za dwadzieścia pięć kapsli (plus dodatkowa piątka za Ochłapa) pokój w Noclegowni na dłuższy czas spowiła cisza. Do uszu Blaine’a dobiegały, co prawda systematyczne i powtarzalne odgłosy ześlizgujących się po kości psich zębów jak również mlaśnięcia, fuknięcia i dobiegające zewsząd uderzenia eksplodujących o blaszaną powierzchnię dachu burzowych kropel.