Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia b
Pokój numer jeden był jedynym pokojem w całej Noclegowni, gdzie przed światem zewnętrznym chroniło coś więcej, niż zbutwiałe, niekiedy nierówno ułożone deski. Blaine był prawdziwym szczęściarzem i po raz pierwszy od dwudziestu ośmiu dni zażywał luksusów normalnego życia. Wyciągnął się na szerokim, małżeńskim łóżku. Ręce ułożył pod potylicą, a stopy splótł na wysokości kostek. Nakrywająca go kołdra była, o dziwo, czysta i bardzo przyjemna. Chłonął każdą chwilę nasłuchując deszczu, psa i własnych myśli.
Musiał przyznać sam przed sobą, że sytuacja zaczynała się robić poważna. Jasne, jego wyprawa po hydroprocesor i chwilowa „banicja” (tak, nie bójmy się użyć tego słowa) były priorytetami numer jeden i praktycznie przez cztery ostatnie tygodnie spędzały Blaine’owi sen z powiek. Teraz jednak kolejne problemy i zmartwienia rozrastały się przed nim niczym zaczarowane grzyby po deszczu. Cieniste Piaski ze swoimi problemami jawiły mu się jak mało poważna prowincja, gdzie kilku oszalałych i znudzonych życiem i biedą chłopków wyszukuje sobie problemy, byle tylko coś się działo. Tutaj wszystko było zupełnie inne. Bardziej światowe, wyszukane na swój sposób i niebezpieczne. Gizmo rozgrywał poważny interes, a po drugiej stronie stał Killian. Jeden i drugi stanowili dla siebie śmiertelne zagrożenie i nie było najmniejszej szansy by załatwić tę sprawę polubownie. Nie po tym jak oszalały kozi murzyn o wyłupiastych gałach wparował do składu Killiana z obnażonym Remingtonem i wykrzykując litanię grozy zaczął walić do dachu jak do stada tłustych kaczek.
A przynajmniej próbował.
- Dałem się wpuścić w niezłą kabałę, Ochłap.
Ochłap nie reagował pochłonięty zaspokajaniem jednego ze swoich dwóch najistotniejszych życiowych instynktów.
No właśnie, dałem się wpuścić w niezłą kabałę, pomyślał Blaine i przeciągnął się dobitnie przy tym ziewając. A do tego, kontynuował, są przecież jeszcze Czachy i Neal…
Czachy mocno przypominały Blaine’owi Chanów. Tyle, że tamci byli jak krwiożercze pantery, a ci tutaj to zaledwie mało groźne hieny, które rzucają się na swoje ofiary tylko w sytuacji, kiedy mają liczebną przewagę co najmniej dwudziestu do jednego.
- Można by ich odwiedzić, jak myślisz, Ochłap?
/ Rany, jakie ty masz problemy! Wiecznie coś analizujesz. Ciesz się chwilą. Jadłeś kolację? /
W sumie pomysł był całkiem realny. Zważywszy, że ich baza wypadowa znajdowała się na tyłach Noclegowni, Blaine mógłby po dobrze przespanej nocy i obfitym śniadaniu, udać się rekreacyjnym spacerkiem przez główny hol i pogwizdując przy tym jowialnie pogadać z kimś, kto umożliwiłby mu rozmówienie się z hersztem tego lokalnego motłochu.
- A wtedy, Ochłap…
Wtedy można by zemścić się na Nealu. Ten stary, prowincjonalny kmiot zamieszkałby w złotym naczyniu i dołączył do ukochanej żony. Oboje staliby pyszniąc się dumnie na barowym kontuarze, a Czachy miałyby w końcu miejsce dla siebie. Miejsce, gdzie mogliby się łajdaczyć, pić, ćpać, prześladować klientelę i uprawiać sodomię do woli.