Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 1
Aradesh przyjął nas niemalże postawą równie błagalną i żałosną, co lokalny komandor straży. Gdy tylko ujrzał jak przechodzę przez prowadzące do wielkiej sali drzwi, z tym samym rozbieganym wzrokiem i wystającym daleko poza granice przyzwoitego kształtu rozlazłym nosem, rzucił:
„Dzięki Opatrzności, że tu jesteś! Rozpaczliwie potrzebuję pomocy. Moja córka, Tandi, została uprowadzona. Nie wiem, co czynić!”.
Słowa sołtysa Cienistych Piasków uświadomiły mi kilka rzeczy:
- Po pierwsze, widmo jakiejś nowej republiki z moich koszmarów, było absolutną abstrakcją i żadna siła na świecie, nie była w stanie odmienić losu tego miejsca i tego człowieka. Aradesh do końca życia pozostanie tylko prostym, prowincjonalnym sołtysem, który nigdy nie będzie wiedział, co czynić.
- Po drugie, jeżeli król kloszardów uważał, iż jakakolwiek opatrzność miała wpływ na to, co wydarzyło się w Krypcie 15 i celowo przedłużyła moją mało przyjemną i pożądaną tułaczkę za hydroprocesorem po zewnętrznym świecie, to, cóż, był szalony jeszcze bardziej, niż przypuszczałem i świerzbiło mnie, by wypróbować na nim MP9-tkę.
- Po trzecie, Ian wspominał, iż Garl to straszliwy zbój, zwierzę, kanibal i erotoman. Niejednokrotnie przychodziło mu zjadać pojmanych ludzi ze smakiem. Niejednokrotnie przychodziło mu przemieniać życie okolicznych wieśniaków w niewolniczą gehennę i niejednokrotnie przychodziło mu gwałcić na spółkę ze swoimi chłopakami wszystko, co tylko miało między nogami to, do czego pasował jego Garlowy świderek. Wiek nie grał roli. Zatem, o ile Tandi jeszcze w ogóle żyła, zdążyła się już dobrze przekonać, że na świecie istnieją fiuty inne niż mikroskopijny ptaszek Seth’a.
- Po czwarte, Aradesh był roztrzęsiony. Jego liczne baby ryczały w kuchni siekając chyba dla uspokojenia głąby zmutowanej kapusty. Zaś Seth, przyszły zięć króla kloszardów, dowódca straży i rzekomo „wielki wojownik” nie kiwnął ze starym safandułą palcem, by zrobić cokolwiek w celu wybawienia dziewczyny z opresji.
Oczywiście zapytałem, czy próbowali ją uratować i oczywiście Aradesh odparł dyplomatycznie, że jego ludzie nie są w czymś takim wprawieni. Ponoć wyruszyły już trzy patrole, lecz żaden nie wrócił. Przez myśl przemknęło mi jaka autentyczna radość musi w tej chwili panować w obozie Garla.
Potem Aradesh poprosił mnie nieśmiało o pomoc. Zgodziłem się, ale dopiero, gdy ustaliliśmy wysokość wynagrodzenia. Jeżeli miałem potem ruszyć do Złomowa i centrum dźwigającego się po apokalipsie Wielkiej Wojny Hub, musiałem dysponować odpowiednimi zasobami forsy… to znaczy żetonów, znaczy się kapsli po Nuka-Coli.