Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 1
Główny budynek zbudowany z czerwonej cegły był właściwie tylko samym parterem. Górne piętro zostało zniszczone. Gdzieniegdzie dało się zauważyć stalowe zbrojenia i resztki dawnych ścian. Okna – najpewniej ze względów bezpieczeństwa taktycznego – zabito deskami bądź kawałkami blachy. Drzwi, przy których stał naprężony, wyprostowany, dzierżący w ręce dzidę strażnik, były zamknięte.
- Czego chcesz? – portier-wykidajło zmierzył Blaine’a pełnym wzgardy wzrokiem. Było już wiadomo, że jakiekolwiek negocjacje będą miały miejsce pod prowadzącymi do wnętrza pieczary Garla drzwiami, Ian nie będzie mógł zrobić nic by wpłynąć na ich końcowy rezultat.
Wszystko zależało od Blaine’a. Świetnie, pomyślał niespełna trzydziestoletni, odziany w czarną, zawadiacką i na swój sposób wzbudzającą respekt skórę. Wszystko według planu.
- Szukam kobiety o imieniu Tandi. Widziałeś ją?
Okalające ich postacie pustynnych rozbójników wybuchły gromkim śmiechem. Mężczyźni i nieliczne kobiety ryli jakimiś zezwierzęconymi, gardłowymi głosami jakby usłyszeli właśnie najśmieszniejszą rzecz w ich podłym życiu, albo, co gorsza, największą głupotę.
Jednak pilnujący drzwi strażnik ani drgnął. No może poza kącikiem ust, który przez moment podskakiwał mu bezwolnie jakby jego właściciel gdzieś w głębi siebie z trudem tłumił poskramiającą jego pobratymców falę śmiechu.
- Cisza! – warknął równie gardłowo, co śmiała się reszta. Ku zdziwieniu Blaine’a, zebrani ludzi uspokoili się w mgnieniu oka. Tym lepiej, pomyślał. Najwyraźniej ten tutaj jest kimś ważnym.
- Nie widziałem nikogo takiego – kontynuował bandzior. – Dlaczego pytasz?
- Cóż – westchnął Blaine nieco sentencjonalnie, jak gdyby zamierzał wygłosić powszechnie wiadomą prawdę – jest za nią nagroda. Ktokolwiek zwróci ją jej ojcu, dostanie trochę forsy.
Na jeden krótki moment czarne niczym smoła źrenice portiera-wykidajły zwęziły się pod wpływem przejmującej nad nim kontrolę chciwości. Blaine dostrzegł, że facet ewidentnie zredukował swoje napięcie, a trzymana przez niego na sztorc dzida delikatnie, nieznacznie przechyliła się na bok.
- Nagroda? Naprawdę? Jak ona wygląda?
Przez chwilę panowała martwa cisza. Nikt, absolutnie nikt nie ważył się odezwać. Dla obu stron było oczywiste, że negocjacje wkraczają w kluczową fazę. Bandziory świetnie zdawały sobie sprawę, że od tego, co zostanie teraz powiedziane, zależy draka lub jej brak. Draka była z reguły fajna. Najeźdźcy bowiem nudzili się przez większość czasu jak mopsy. Pili, gwałcili, upadlali i tłukli niewolnice. Czasami szli postrzelać do okolicznych jaszczurek, ale w gruncie rzeczy poważne napady i rozróby, w których stanowili stronę dominującą, zdarzały się na swój sposób dość rzadko. Ponadto były jeszcze Żmije i Szakale. Zadzieranie z tymi zawsze kosztowało ich trochę własnego mięsa. Co innego napadać na bezbronnych wieśniaków czy bezmyślnych, nieprzystosowanych do niczego kupców, ale walka z bezwzględnymi, równie krwiożerczymi i zdegenerowanymi odpadkami ludzkości, co oni sami, to już zupełnie inna sprawa.