Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 1

Autor: AS-R
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

            Oczywiście nikt tu nie trudził się wybudowaniem odgradzającego obóz muru. Nie było to potrzebne. Zmierzając w kierunku miejsca przetrzymywania Tandi, Blaine i podążający za nim jak wierny pies Ian, widzieli wbite tu i ówdzie totemy na mocowanych w pustynnym gruncie trzpieniach i długich, przypominających dzidy słupach z emblematami klanu Chanów. Oznaczenie granic terytorium najeźdźców było aż nazbyt wyraźne i nikt, kto w tym zapomnianym przez Boga świecie wciąż reprezentował sobą resztki gatunku homo sapiens, nie mógł mieć wątpliwości, co go czeka za naruszenie tego świętego kręgu. Gdyby jednak sugestia nie była wystarczająca, Chanowie gdzieniegdzie dołączyli pobrzękujące jak kastaniety na wietrze czaszki. Teraz nawet największy pustołeb musiał zrozumieć alegorię i chcąc zachować życie, czym prędzej zawrócić.

            Sam emblemat Chanów był nawet całkiem niezły. Mocno przypominał mongolskie hordy Czyngis-Chana i sam w sobie był chyba inspirowany jego wizerunkiem. Była to uwypuklona w metalu łysa, szara czaszka z długimi, cienkimi, opadającymi w dół wąsami suma, jarzącymi się śmiertelną i piekielną czerwienią oczami oraz jakąś groteskową ozdobą choinkową przypominającą nieco srebrzystą kitę arktycznego lisa. Wszystko na starym, przeżartym przez rdzę i czas kawałku blachy, gdzie ostały się jeszcze fragmenty niebieskiej i bordowej farby. Na dole zaś łyskał pomarańczowy napis „Chanowie”.

            Tym samym jakiekolwiek murowane ogrodzenie nie było potrzebne. Blaine starał się sobie przypomnieć, czy mieszkańcy Cienistych Piasków dysponowali jakimkolwiek wzbudzającym respekt symbolem. Niestety, najpewniej nie mieli żadnego. Aradesh i Seth zdawali się zupełnie nieświadomi kwestii wizerunkowych, za co płacili teraz okrutną cenę.

            Mur nie był potrzebny z jeszcze jednego prostego powodu. Po obozie kręciło się pełno pustynnych ludzi. Ci w niczym nie przypominali prostych, nieudolnych wieśniaków z oddalonej o półtora dnia drogi osady. Wszyscy byli zaprawionymi w bojach zbójami. Nosili ciężkie zielono-brązowe skóry, wykonane chyba z jakiegoś gatunku gigantycznej jaszczurki, której Blaine jeszcze w swoich przygodach nie napotkał. Ponadto mieli spiczaste, okryte rdzą dzidy i broń palną. Blaine rozpoznał kilka coltów 6520, być może jedną lub dwie MP9-tki i niezliczoną wręcz ilość przepełnionych nienawiścią spojrzeń, z których większość zdawała się na swój sposób znudzona i oczekująca najmniejszego nawet pretekstu do draki. Pustyni ludzie byli również brudni i wyglądali na wrednych z natury.

            Blaine i Ian ruszyli w stronę osamotnionego na środku pustyni domostwa. Nim zdążyli jeszcze zbliżyć się do wyznaczonego przez namioty kręgu, zostali otoczeni przez kłębiącą się wokół nich ciżbę najeźdźców.

            Bandziory spoglądały na nich wyzywającym wzrokiem. Niektórzy szturchali samych siebie wskazując na coś, a następnie wybuchali gromkim śmiechem. Raz czy dwa Blaine i Ian dostali lekko z łokcia czy z bara. Nikt jednak nie próbował się do nich odezwać i nikt nie próbował ich zatrzymać. Minąwszy namioty nie mieli już żadnej drogi odwrotu. Gdyby w tym momencie uznali, że czas na zmianę planów, ceną tej decyzji byłaby beznadziejna jatka z kilkunastoma blokującymi ich awanturnikami.

            Blaine nie miał wątpliwości, że po tym wszystkim jego czaszka znalazłaby się na jednym z terytorialnych totemów Chanów.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
AS-R
Użytkownik - AS-R

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2015-02-27 21:39:56