Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 1

Autor: AS-R
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

            - Ach, północ – westchnął.

            Tyle, że w obecnej chwili Blaine zmierzał w zgoła przeciwnym kierunku geograficznym. Wszystko za sprawą wydarzeń z Cienistych Piasków. Cała ta wietrzna wiocha zasypana doszczętnie piaskiem i beznadzieją powinna już dawno zniknąć z powierzchni ziemi. Bezmyślni mieszkańcy, dwugłowe krowy, Komandor-Kurwa-Seth, jeszcze gorszy i bardziej obłąkany Król Kloszardów ze swoją narwaną, naiwną, prostolinijną córeczką, a do tego na dokładkę radskorpiony i najeźdźcy.

            Aż dziw bierze, że oni wszyscy wciąż funkcjonują, co?

            To prawda, zgodził się Blaine (bardzo lubił zgadzać się sam ze sobą). To jakaś paskudna, groteskowa ironia. Twór tak potężny i niezniszczalny jak Krypta, posiadający zdolność podtrzymywania życia swoich mieszkańców praktycznie w nieskończoność, odporny na konflikty nuklearne i utrzymujące się przez dziesięciolecia promieniowanie, był zagrożony totalną zagładą, podczas gdy Cieniste Piaski zdawały się… prosperować w najlepsze ze swoją zmutowaną kapustą i sałatą.

            Blaine poczuł wzdrygający jego ramionami dreszcz. Przez moment miał wrażenie, że ceniący sobie ironię i absurd świat zewnętrzny wespół z losem przygotowali dla Cienistych Piasków scenariusz, na jaki nikt w 2161 roku nie porwałby się nawet w najbardziej szaleńczych i obłąkańczych spekulacjach.

            No może poza Aradesh’em. Ten z całą pewnością widział swoją małą osadę jako centrum polityczne, ekonomiczne, militarne i kulturowe w najbliższym rejonie. Może nawet w całej Kalifornii. Nowa Republika Kalifornii, pewnie tak patetycznie chciał ten stary dziad przemianować w przyszłości Cieniste Piaski. Niezły awans, nie da się ukryć: z króla kloszardów i sołtysa na Prezydenta Republiki…

            Blaine kopnął kamień. Poleciał hen, hen wzbijając się wpierw po niewielkim łuku, a kiedy zaczął z wolna opadać, poturlał się z łoskotem i zatrzymał obok sterty innych sobie podobnych kawałków skał.

            Mała, będąca niewątpliwie kiedyś legwanem zielonym, iguana wyściubiła nos ze swojej norki by zobaczyć, co to takiego. Iguany były ostrożne, szybkie, zwinne i generalnie wolały nie ryzykować. Najpewniej te niewielkie stworzonka musiały mieć świadomość, że wszystko dookoła zmutowało do jakiś kolosalnych rozmiarów, podczas gdy dla nich los okazał się cholernie wręcz niełaskawy i najzwyczajniej w świecie je pomniejszył. Mimo to iguany padały jak muchy, czy to zjadane przez większe drapieżniki, czy też zabijane przez ludzi, którzy koniec końców też je zjadali. Winę za to ponosiła ich nadmierna ciekawość. Zupełnie tak jak z arktycznymi fokami. Eskimosi dysponowali całym wachlarzem najróżniejszych sztuczek, które wywabiały te dawno już wymarłe psowate zwierzątka z ich lodowych przerębli. Wszystkie, absolutnie wszystkie foki były tak samo naiwne w swojej ciekawości jak post-apokaliptyczne iguany. Niekiedy Eskimos czając się tuż przy lodowej szparze, potrafił trwać w bezruchu godzinami i co kilkadziesiąt minut skrobać delikatnie, wręcz niesłyszalnie w okalający dziurę fragment zamarzniętej na kość wody. Ciekawska foka, prędzej czy później wracała do przerębla, przy którym akurat czaił się myśliwy i niestety płaciła za własne zaintrygowanie najwyższą cenę.                              Iguany były jeszcze bardziej ciekawskie i w przeciwieństwie do fok nie kopały dziesiątków dziur i norek. Zazwyczaj gnieździły się w jednej, z której na zewnątrz prowadziło równie jedno wyjście.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
AS-R
Użytkownik - AS-R

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2015-02-27 21:39:56