Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 1
Nasz potomek legwana zielonego, zdążył tylko wyściubić koniuszek nosa, potem nieznacznie wychylił łeb i zupełnie tracąc głowę okrasił wszystko dookoła czerwoną posoką, a sam zapadł się do wnętrza własnego legowiska.
Odziany w czarną skórę z jedną odsłoniętą ręką Blaine stał w bezruchu trzymając w prawej dłoni obnażoną MP9-tkę. Z lufy unosiła się eteryczna smużka dymu. Palec wskazujący wciąż wisiał milimetr nad cynglem gotowy do ponownego strzału. Jednak obserwujący wnikliwie otoczenie Blaine, nie dostrzegł już więcej jakiegokolwiek zwierzątka. Nieco spokojniejszy, czując się jakby wykopał poza sferę grawitacji Ziemi wszystkie kamienie świata, schował broń do kabury.
To prawda, chciał, żeby tak to się właśnie potoczyło. Wtedy w Krypcie 15 poczuł coś, co z początku go zaniepokoiło. Teraz zaś wydawało mu się, jakby był to naturalny, nieodłączny element samej esencji życia, która głęboko pośród opatrzonego trzynastką schronienia została wypleniona, stłumiona i odebrana wszystkim zamieszkującym ściany bezpiecznego świata. Ta esencja nosiła miano śmierci, zaś śmierć, która dotknęła przed chwilą Bogu winną iguanę miała szersze następstwa, niż tylko polepszone samopoczucie Blaine’a. Jaszczurka bowiem była samiczką. Samiczka ta zniosła niedawno pięć jajeczek. Dbała o nie, pielęgnowała, otaczała opieką i ciepłem własnego ciała w zimne, pustynne noce. Teraz zaś, kiedy matka niewyklutych jeszcze jaszczurek została przeflancowana na drugą stronę, żółtka z wnętrza skorupek nigdy na dobrą sprawę nie przekształcą się w małe iguanki. Pewnie jeszcze dzisiaj wyniucha je jakiś świnioszczur, kalifornijski szczur jaskiniowy czy nawet radskorpion i nie zastanawiając się za wiele, pochłonie oblizując pysk ze smakiem.
Nagle Blaine Kelly doznał olśnienia.
- Blaine, ale chyba masz jakiś plan?
Stojący w miejscu Blaine spojrzał na znajdującego się obok Iana. Ian miał długie, ciemnobrązowe włosy, które zespalał w przypominające liany z dżungli kłącza. Podobno w nowym świecie nazywało się to dredy. Blaine nie chciał go korygować, że w starym dredy też były dredami. Sam widok przeoranej przez blizny, wzbudzającej jakiś wewnętrzny niepokój, twarzy Iana sprawiał, iż Blaine nie miał ochoty wdawać się z nim w jakiekolwiek konfliktowe dyskusje. Ponadto niegdysiejszy najemnik ochraniający karawany zawsze nosił przy sobie sporą ilość amunicji 10mm do dokładnie takiego samego kolta 6520, z którego niegdyś strzelał do zwierząt Blaine. Miał również skórę. Czarną, masywną kurtkę pilotkę z postawionym na sztorc kołnierzem. Ta miała oba rękawy i pomimo niedźwiedziej postury Iana, nie wywoływała takiego wrażenia, co kurtka a la Max Gobson. Spodnie natomiast - najpewniej z tego, co niegdyś chroniło poprzedniego właściciela przed nocnymi tąpnięciami temperatury i kolcami radskorpionów - zostały ufarbowane na żywy błękitny kolor.