Fallout - Rozdział 3: Krypta 15
Szałasoszopa nie miała drzwi wejściowych. To znaczy, miała, ale pozostała po nich tylko rozpadająca się framuga. Chłodny, nocny wiatr wzmagał się od północnej strony pustyni. Chciałem czym prędzej znaleźć się w środku i jeśli to możliwe, zejść na dół do Krypty. Jednak coś powiedziało mi, by wpierw zerknąć przez okno.
Pomieszczenie było puste. Szabrownicy nie pozostawili nic, absolutnie nic, poza obdrapanymi, łysymi ścianami. Puste, nie licząc zwiniętego w kłębek, leżącego tuż przy prowadzącej pod ziemię drabince, wielkiego, odpasionego zabójcy wysłanego tu na czaty przez Matkę, Wielką Samicę Alfa.
Radskorpion żył, ku temu nie było najmniejszych wątpliwości. Spał jednak w najlepsze zupełnie nie bacząc na świat i czyhające dookoła zagrożenia. Jego chitynowa, zewnętrzna skorupa to nadymała się, to rozdymała z wyraźnym świstem wydobywającego się Bóg jeden raczy wiedzieć skąd powietrza.
Nie miałem już bomb. Naboje, te, które mi zostały, były zbyt cenne by naprędce klecić z nich wypełnione kordytem mieszki. Poza tym dźwięk mógł zwabić kolegów radskorpiona, a ja nie miałem najmniejszej ochoty na stawianie czoła żądnej zemsty nie tylko za Matkę, ale również za tego tutaj, bandzie klekoczących szczypcami szczypawek.
Postanowiłem zatem zrobić coś niezwykle nierozważnego, ryzykownego i nieprofesjonalnego zarazem.
Później dotarło do mnie, że było to również niebywale wręcz głupie i naiwne.
Mimo to położyłem plecak na ziemi, wyciągnąłem z niego ostry, skradziony w Cienistych Piaskach nóż i na paluszkach zakradłem się tuż do objętego ramieniem Morfeusza monstrum.
Skorpion nie obudził się. Szczątkową świadomość zyskał chyba dopiero, gdy mój skrytobójczy sztylet przebił mu względnie miękką skorupę okalającą pysk i wyłuskał fragmenty mózgu, które skrzętnie wycierałem potem z ostrza o lewą nogawkę moich szarych już spodni regulaminowego kombinezonu.
Muszę przyznać, że miałem szalenie dużo szczęścia. Najpierw ten kaktus, potem jabłka (chociaż wtedy nie wiedziałem jeszcze do czego mi się one przydadzą; niewątpliwie jednak przydały się i to bardzo) i na dokładkę pudding prosto z niepokalanej intelektem głowy cesarskiego skorpiona północnoamerykańskiego.
Sukinsyn nawet nie wiedział, kto go załatwił. Kiedy już było po wszystkim, wywlokłem go za ogon na zewnątrz, pociąłem na kawałki i rzucałem fragmentami zbezczeszczonych zwłok celując prosto w dach, aż wszystko znalazło się właśnie tam.