Fallout - Rozdział 3: Krypta 15
Czułem się wtedy jak Achilles, dumnie powożący rydwanem przed Królem Priamem i całą Troją. Rydwanem, do którego przyczepione były łańcuchami potwornie zmasakrowane zwłoki królewicza Hektora.
Jednak zrobiłem to również w innym celu. Miałem cichą nadzieję, że gnijące zwłoki radskorpiona ulokowane w tak bezpiecznym i na swój sposób niedostępnym miejscu, co dach starej, rozpadającej się szopy, nie wzbudzą nadmiernego zainteresowania pośród lokalnej fauny. Swoją drogą poczyniłem ciekawą dygresję. Post-apokaliptyczny świat zdawał się całkowicie pozbawiony ptactwa.
Z powrotem w szałasie spojrzałem na drabinkę. Prowadziła w rozciągającą się poniżej ciemność. Ostrożnie, zachowując wszelkie wymogi post-nuklearnego BHP, zanurzyłem głowę zerkając w jej odmęty. Potem opuściłem się w głąb, a każdemu mojemu ruchowy towarzyszył metaliczny odgłos rzężącego metalu. Bałem się, że drabinka nie wytrzyma, jednak tunel nie był zbyt głęboki. Nim zdążyłem się obejrzeć, byłem na dnie przepełnionej mrokiem jaskini. Mój wzrok potrzebował kilku minut na oswojenie się z ciemnością. Trwałem w bezruchu, kurczowo ściskając jeden z prętów chyboczącej drabinki i nasłuchiwałem.
Wiele bym wtedy oddał za kilka flar od dowódcy służby ochrony schronu. Przyznam, iż narastająca we mnie groza i desperacja były tak wielkie, że przyjąłbym je i od Komandora Seth’a. Być może nawet uścisnąłbym mu żarliwie dłoń posyłając przy tym ckliwy uśmiech. Zewsząd otaczała mnie martwa cisza. Katrina (o ładnym uśmiechu) wspominała jak jej Krypta wielokrotnie padała ofiarą łupieżców, aż ostatecznie przestała nadawać się do dalszego życia i resztki zamieszkującej ją niegdyś ludności zdecydowały się na relokację. Teraz pośród zatrważającej ciemności - jeżącej drobne, bezbarwne włoski porastające linię pleców wzdłuż kręgosłupa - rozsiewał się zapach śmierci. Jak gdyby wszyscy zmarli w obronie Krypty 15 wciąż tu byli. Czujni i gotowi w swojej służbie, by nawet z zaświatów wywierać wpływ i bronić tego, co niegdyś było ich domem.
Towarzyszący mi chłód wywołany narastającym lękiem przeszedł z wolna w uczucie zgrzania. Na zewnątrz z wolna nastawała głęboka noc, a temperatura gwałtownie spadała. Tutaj odnosiło się wrażenie, że stojące w miejscu powietrze pozbawione jakiejkolwiek cyrkulacji, zawsze jest tak samo duszne i wysysające siły życiowe.
Sięgnąłem po PipBoy’a 2000. Miał wbudowaną niewielką lampę pełniącą funkcję latarki. Przegoniłem próbujący wchłonąć mnie bezpowrotnie mrok i rozejrzałem się po nieco już mniej przejmującej jaskini.
Była znacznie mniejsza niż ta prowadząca do Krypty 13. Właściwie znaczna jej część została zasypana przez osuwające się głazy i warstwy ziemi. Być może kiedyś istniało inne wejście do głównej grodzi. Lecz teraz leżało ono pogrzebane pod warstwa niemożliwej do przekopania sterty gruzu.
Kiedy skierowałem promień latarki ku południowej ścianie, coś zapiszczało najwyraźniej oburzone moim bezczelnym zachowaniem. Wytężyłem wzrok świecąc przez moment w okolicę, z której domniemywałem dochodził odgłos kalifornijskiego szczura jaskiniowego – po tylu „przygodach” i doświadczeniach byłem już niejako ekspertem od tych gryzoni. W jednej ze skalnych szczelin ujrzałem łypiące na mnie złowieszczo oczka.