Dziewica potrzebna od zaraz!
– Pomi… Co?
– Z kropelką oliwy i szczyptą soli – dodał smok.
– Nazwał mnie nadobną dziewoją! – wtrąciłam uradowana. – Może i zramolały, ale zna się na kobietach.
Amir tylko prychnął.
– Zaraz, zaraz… – Staruszek rozejrzał się czujnie dookoła. – A gdzie ta podła, sparszywiała wiedźma?
Licho mnie podkusiło.
– Niestety… – rzekłam grobowym tonem, starając się uronić choć łezkę. A niech ma biedaczek, choć jednego wroga mniej.
Ale wbrew moim oczekiwaniom, starzec złapał się za wychudłą pierś, z jego ust wydobyło się przedśmiertne rzężenie, po czym zwalił się na powrót na ziemię, niczym drewniana kłoda.
– No i widzisz, co narobiłaś? – powiedział Amir z wyrzutem w głosie.
– Myślałam, że się ucieszy! – odparłam opryskliwie. Co za czasy, nawet o wdzięczność ludzką trudno.
– Pójdę ze smokiem, a ty zajmij się zwłokami.
– On jeszcze żyje.
Podeszłam bliżej z powątpiewaniem spoglądając na sztywne ciało i zieloną twarz nieszczęśliwego delikwenta.
– To go ocuć. Ja się boję wariatów, wolę smoka.
– Godzinę temu twierdziłaś coś innego?
– Zmieniłam zdanie. Pa! – Pomachałam mu na pożegnanie i podążyłam za lekko zniecierpliwioną już bestią.
Droga nie należała do najprostszych. Zanim dotarłam do ogromnej, wydrążonej spory kawał pod powierzchnią, jamy czy też pieczary, nieźle się umęczyłam.
Zasapana, przystanęłam w końcu w przeogromnym wnętrzu. Zamiast spodziewanych ciemności, panował tu miły dla oka półmrok. Po prawej stronie widać było całą stertę czegoś, co lśniło i kusiło swym blaskiem, mimowolnie przyciągając mój wzrok.
– Witaj w moich skromnych progach – usłyszałam tuż obok aksamitny męski głos. Odwróciłam się bez słowa i zamarłam. Smoka nie było, ale za to, tuż obok stał facet, wyglądem symbolizujący odwieczne, kobiece marzenia. Z dumą trzeba przyznać, że po obcowaniu z Amirem, byłam już nieco odporna na takie czary. Ale nie do końca…
Wysoki, choć bardziej smukły niż umięśniony, o połyskującej skórze, długich białych włosach i srebrzystych oczach, niczym dobrze wypolerowane tarcze. Idealny w całości, idealny w szczegółach, a przy tym tak naładowany erotyzmem, że czułam, iż niemal otacza go, delikatną, namacalną mgiełką.
Totalnie mnie zatkało.
– Yyy… – wydobyłam z siebie tylko, gdy podszedł bliżej i szarmancko ucałował moją dłoń.
– Zwą mnie Tamis.
No! Dobrze chociaż, że nie Bronek czy Kubuś… Tego chyba bym nie przeżyła!
– Będziesz stanowiła naprawdę miłą odmianę pani!
No tak. Wiedziałam, że z tymi warzywami to jakiś kant!
– Pożresz mnie? – spytałam, desperacko rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Jaka szkoda, że Amira zostawiłam na zewnątrz. Przydałby się jak nigdy dotąd!
Ale smok, znaczy się jego ludzki odpowiednik zaczął się śmiać.
– Ależ skąd! To by była niepowetowana strata. Miałem na myśli odmianę po tych wszystkich zramolałych, zalatujących stęchlizną wiedźmach.
– Hę?! – Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Nie wyjaśniono ci twojej roli?
– Chyba nie do końca. Miałam podobno polerować jakieś złoto i diamenty?
– Można i tak to ująć – wymruczał, przyciągając mnie do siebie. Nie zaprotestowałam, nawet wtedy, gdy jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele.
No nie! Kolejny napalony erotoman! W duchu już zaczęłam przeklinać dżina, ale kiedy do szczupłych dłoni dołączyły usta, moje myśli stały się jakby bardziej rozmazane i zdecydowanie mniej kategoryczne.