Agent Stephen Rozdział IV
Rozdział IV
Po zjedzeniu resztek wczorajszego chleba poszedłem spać. Kiedy się obudziłem, słońce było wysoko na niebie. Wstałem, umyłem się i ubrałem. Wyszedłem z namiotu i ujrzałem kilka grup amerykańskich żołnierzy. Podszedłem do nich i spytałem się czy oni dzisiaj będą atakowali. Umiałem angielski więc nie miałem problemu z porozumieniem się. Jeden z chłopaków przyznał mi rację, ale zaczną dopiero wieczorem. Teraz mają jakieś ważne spotkanie. Nie chciałem przeszkadzać, więc udałem się do namiotu Sławka. Zastałem go przy biurku.
- Cześć. Co piszesz ?
- Cześć. List do mamy. Teraz leży chora w Polsce.
- Aha. Współczuje.
- Nie wiem czy przeżyję tą cholerną wojnę, dlatego chcę żeby wiedziała, że bardzo ją kocham.
- Wiesz Sławek. Każdy chce przeżyć, ale nie każdemu się to uda. Pamiętaj, głowa nisko kiedy strzelają. Kiedy słyszysz gwizd kul nad łbem to znaczy, że lecą one jakiś metr nad tobą, więc nie ma się co bać. Jesteśmy silni, dlatego będziemy żyć jeszcze długo, a te szwabskie świnie wylądują mordą w piasku.
- Dzięki za te słowa.
- A teraz zbieraj się, mamy iść do dowódcy.
- Dobrze. Poczekaj chwilę, tylko schowam ten list do szuflady.
Wyszliśmy na grząskie błoto. Nasze buty zapadały się w nim jak w wodzie. Padał gęsty deszcz, a wiatr bujał drzewami jak zapałkami. Skierowaliśmy kroki w stronę sztabu.
- Prowadź do generała ! – krzyknąłem do żołnierza stojącego przy drzwiach.
Poprowadził nas po drewnianych schodach na górę. Zapukałem i weszliśmy do pomieszczenia. W małym pokoiku pod ścianą stała szafa i łóżko, a na środku biurko, przy którym siedział dowódca naszego korpusu.
- Melduje się na rozkaz panie generale !
- Dobrze, a teraz usiądźcie. Mam wam powierzyć ważne zadanie.
- Tak jest ! – Powiedział Sławek.
- Szesnastego maja wieczorem rozpoczniemy kolejny atak na wzgórze. Musicie przełamać niemiecką obronę i wkroczyć do ruin klasztoru.
- Dobrze. Możemy już iść ?
- Tak. Żegnam was.
Po skończonej rozmowie poszliśmy do jednego z namiotów. W środku żołnierze rozmawiali, grali w karty i odpoczywali. Przyłączyłem się do gry. Stawka była wysoka. Na stole leżała sterta papierosów. W czasie rozdania kart Franek i Ja rozmawialiśmy o różnych sprawach.
- Jak myślisz kiedy zdobędziemy klasztor i wzgórze dostaniemy medale, albo jakieś odznaki ?
- Gdybym to wiedział już dawno bym ci powiedział. Jak na razie trzeba martwić się atakiem.
- Tylko żeby wszystko poszło szybko, sprawnie i bez przeszkód.
- Tak Franek to by każdy chciał, ale tak się nie da. Niemcy są bardzo dobrze zorganizowani i mają więcej amunicji niż my.
Nagle wybuch pożar. Beczki z paliwem zaczęły się palić. Szybko wybiegliśmy z namiotu i zaczęliśmy gasić ogień.. Na szczęście szybko to zrobiliśmy i mogliśmy wrócić do namiotu.
Wszyscy byli przejęci całą sytuacją. Jednak po kilkunastu minutach wszystko wróciło do normy. Później poszedłem do namiotu i zasnąłem. Obudziłem się wcześnie rano, ponieważ nie mogłem spać z myślą, że dzisiaj będziemy przeprowadzać atak, który najprawdopodobniej może okazać się najkrwawszym atakiem w całej kampanii włoskiej. Ubrałem się i umyłem, a później poszedłem się przygotować. Dzień był nie za ciepły ani nie za zimny. Co kilka minut słychać było brzęk nadlatujących samolotów, które bombardowały klasztor i wzgórze. Udałem się do dowódcy aby zameldować mu gotowość do ataku. Wszedłem do pomieszczenia, które przypominało biuro. Generał siedział na fotelu i przeglądał mapy.
- Melduję, że ja i moja drużyna jest gotowa do szturmu na ruiny klasztoru.
- Dobrze. Spocznijcie. Atak rozpoczniemy wieczorem, całą naszą siłą. Wy wkroczycie od lewej strony i spróbujecie unieszkodliwić wszystkie bunkry napotkane na swojej drodze. Resztą zajmie się kto inny. A kto jako pierwszy wkroczy do ruin zostanie odznaczony i awansuje na wyższy szczebel wojskowy.